Akademia Pana Kleksa - Brzechwa Jan. Страница 20
HISTORIA O KSIEZYCOWYCH LUDZIACH
Gdy rano jak zazwyczaj przynieslismy panu Kleksowi nasze senne lusterka, pan Kleks rzekl do nas bardzo powaznie:
– Sluchajcie, chlopcy! Jutro punktualnie o jedenastej rano odbedzie sie wielka uroczystosc w naszej Akademii. Domyslacie sie zapewne, o co chodzi. Otoz opowiem wam, co moje prawe oko widzialo na ksiezycu, czyli historie o ksiezycowych ludziach. Na uroczystosc te zaprosilem sasiednie bajki. Powiekszylem trzykrotnie sale szkolna, aby wszyscy mogli sie w niej pomiescic. Caly dzisiejszy dzien przeznaczam na przygotowania. Chcialbym, abyscie wygladali schludnie i czysto. Poza tym prosze, abyscie zajeli sie uporzadkowaniem parku i Akademii. Mateusz udzieli wam niezbednych wskazowek. Ja przez ten czas przygotuje odpowiedni poczestunek dla gosci. Prosze mi nie przeszkadzac i nie wchodzic do kuchni. Czy moge na was liczyc?
– Tak jest, panie profesorze! – zawolalismy chorem.
Niezwlocznie zabralismy sie do roboty.
Jedni z nas trzepali fotele i dywany, inni zaciagali i froterowali podlogi, myli okna, uprzatali sciezki, pucowali obuwie, kapali sie, jednym slowem, w Akademii zawrzalo jak w ulu.
Mateusz bez przerwy krazyl nad nami, zagladal w najmniejsze szpary, poganial nas i sprawdzal to, cosmy zrobili.
Zdawalo sie, ze wszystko idzie jak najlepiej i ze nic nie jest w stanie zaklocic panujacej w Akademii harmonii.
Stalo sie jednak inaczej.
Na swiezo zafroterowanej posadzce w gabinecie pana Kleksa pojawila sie nie wiadomo skad kaluza atramentu. Z poduszek, ktore wietrzyly sie na dziedzincu, zaczely sie nagle unosic tumany pierza. Obsiadlo ono dywany, meble i nasze ubrania, tak ze ledwo moglismy sie potem doczyscic. Okazalo sie, ze czyjas niewidzialna reka poprzecinala poduszki nozem. Ale to jeszcze nie koniec. W sypialni naszej ni z tego, ni z owego pojawily sie ogromne ilosci sadzy. Fruwala po pokoju opadajac na czysta posciel i bielizne. Gdy jeden z Adamow usiadl na otomanie rozdarl sobie spodnie, gdyz z otomany sterczaly ostre gwozdzie.
Krzesla ktos zlosliwie wysmarowal klejem. W lazience nie wiadomo kto poodkrecal wszystkie krany i woda zalala nie tylko cala lazienke, ale i kuchnie, wskutek czego pan Kleks musial wlozyc na nogi glebokie kalosze.
Nie moglismy w zaden sposob ustalic, kto tu jest winowajca. Bylismy wsciekli, ze cala nasza praca idzie na marne, i podejrzliwie spogladalismy jeden na drugiego.
Po poludniu jednak bomba wreszcie pekla.
Artur, wchodzac po schodach na pierwsze pietro, spostrzegl przypadkowo przez uchylone drzwi Alojzego, ktory nozyczkami przecinal druty elektryczne. Pobiegl wiec szybko po mnie i obaj niespodzianie wpadlismy do pokoju. Alojzy rozesmial sie glupio, ale nie przerywal bynajmniej swojego zajecia.
Wyrwalem mu z rak nozyczki. Tak go to rozgniewalo, ze kopnal stojacy obok stol i wywrocil go wraz ze wszystkim, co na nim stalo.
– Alojzy, opamietaj sie – rzekl Artur.
– Nie chce sie opamietac! – zawolal Alojzy. – Bede wszystko niszczyl, bo tak mi sie podoba! To ja wylalem atrament w gabinecie, to ja podziurawilem poduszki, to ja napuscilem sadzy do sypialni! I co mi zrobicie? Nic. A jesli bedziecie mi sie sprzeciwiali, podpale cala te bude i juz!
Przerazeni pobieglismy do kuchni do pana Kleksa i opowiedzielismy mu o lobuzerskich wybrykach Alojzego.
Pan Kleks upuscil na podloge tort, ktory trzymal wlasnie w rekach, i zasepil sie bardzo.
– Przewidzialem, ze z tym Alojzym beda nieprzyjemnosci – rzekl z zaklopotaniem. – Trudno. Dajcie mu, chlopcy, spokoj, to nie jest wina jego, lecz mechanizmu. Tak jak nastawia sie budzik na pewna godzine, mozna rowniez nastawic mechaniczna lalke na wykonywanie pewnych czynnosci. Czuje w tym sprawe Filipa. Ale jestem zupelnie bezsilny. Rozumiecie? Jestem bezsilny.
Przez chwile panowalo milczenie, po czym pan Kleks ciagnal dalej:
– Nie znam mechanizmu Alojzego. Jest to sekret Filipa, ktory go skonstruowal. Dlatego tez musimy byc dla Alojzego wyrozumiali i cierpliwi. W gruncie rzeczy przescignal was wszystkich. Jest po prostu cudownym tworem. Nauczyl sie juz w Akademii wszystkiego i umie nawet mowic po chinsku. Zdaje mi sie, ze doslownie zjadl moj slownik chinski, bo nigdzie go nie moge znalezc. Idzcie do swojej pracy. Mysle, ze Alojzy sam wreszcie sie uspokoi, gdy zobaczy, ze nikt nie zwraca na niego uwagi.
Wyszlismy z kuchni bardzo strapieni. O ile Anatol byl milym chlopcem i dobrym kolega, o tyle Alojzy od dluzszego juz czasu dokuczal nam swymi drwinami i docinkami. Kpil sobie ze wszystkich i ze wszystkiego, odnosil sie z lekcewazeniem do pana Kleksa, po nocach nie dawal nam spac, a Mateuszowi przy kazdej sposobnosci wyrywal piora z ogona. Poczatkowo znosilismy cierpliwie jego wybryki, potem jednak zaczelismy go unikac, tak ze wolny czas musial spedzac samotnie albo z Anatolem, ktorego nieustannie dreczyl, potracal i szczypal.
Byl antypatycznym, obrzydliwym chlopcem, chociaz istotnie nie mozna bylo mu odmowic niezwyklych zdolnosci, inteligencji i sprytu.
Trzeba go bylo za wszelka cene na jakis czas unieszkodliwic, dlatego tez poswiecilem sie dla dobra sprawy i zaproponowalem mu, aby poszedl ze mna do parku na szczygly.
Alojzy zgodzil sie, wobec czego urwalismy kilka galazek ostu na przynete, przygotowalismy petlice z konskiego wlosia i zastawilismy sidla, sami zas przyczailismy sie w pobliskich krzakach.
– Nudno mi – rzekl szeptem Alojzy. – Jestescie glupcy, jesli mozecie wytrzymac z tym waszym panem Kleksem. Przy pierwszej sposobnosci uciekne stad i wyjade do Chin. Wlasnie nigdzie indziej, tylko do Chin. Tak sobie postanowilem.
Nic mu na to nie odpowiedzialem, on zas snul dalej swoje zwierzenia.
– Nie prosilem pana Kleksa, aby uczyl mnie myslec. Moglem bez tego sie obejsc. Wiem, ze jestem zupelnie niepodobny do was, chociaz na pozor niczym sie od was nie roznie. Wlasciwie nie cierpie was wszystkich, a na pana Kleksa nie moge patrzyc. Zobaczysz, co ja jeszcze narobie. Dlugo bedziecie mnie pamietali.
Mowil coraz glosniej, wreszcie jednak uspokoil sie, oparl glowe na rekach i po chwili usnal.
Skorzystalem z tego, wypuscilem zlapanego szczygla i cicho stapajac na palcach, pobieglem do Akademii.
Chlopcy konczyli juz swoje zajecia. Pokoje i sale lsnily czystoscia, az przyjemnie bylo spojrzec.
Zjedlismy wczesnie kolacje i poszlismy spac.
Alojzego nie bylo i nikt nawet o niego sie nie zatroszczyl. Postanowil widocznie spedzic noc w parku, czemu wcale sie nie dziwilem, gdyz wiedzialem, ze cialo jego nie odczuwa chlodu.
Nazajutrz wystroilismy sie od rana i oczekiwalismy przybycia bajek. Pan Kleks po raz pierwszy wlozyl na siebie zamiast zwyklego swego surduta tabaczkowy frak z zielonymi wylogami i w milczeniu przechadzal sie po Akademii. Byl cokolwiek mniejszy niz dnia poprzedniego, ale w nowym stroju zmiana ta byla ledwie dostrzegalna.
Juz o godzinie dziesiatej zaczeli nadchodzic zaproszeni goscie. Park zaludnil sie mnostwem najrozmaitszych postaci, jakie dzisiaj mozna ogladac tylko w teatrze lub w kinie.
Aczkolwiek byla to juz pozna jesien, w parku przygrzewalo slonce i klomby oraz kwietniki nagle pozakwitaly.
Przed ganek zajezdzaly powozy i zlocone karety, w powietrzu latajace dywany i skrzynie furkotaly jak samoloty. Przerozne krolewny i ksiezniczki ciagnely w otoczeniu swoich dworzan i paziow. Gnomy i krasnoludki roily sie na sciezkach, jak owe zaby po spuszczeniu stawu przez pana Kleksa. Przybywaly tez zwierzeta znane z niektorych bajek, a wiec kot w butach, kura znoszaca zlote jajka, niedzwiadek Mis, Koziolek Matolek, Kaczka Dziwaczka, lis-przechera, czapla i zuraw, a nawet konik polny i mrowka. Rusalka jechala w szklanym powozie napelnionym woda, a dookola niej pluskaly sie zlote rybki. Nie brak tez bylo Arabow, Indian i Chinczykow oraz innych najrozmaitszych cudzoziemcow z bajek i opowiesci roznych ludow.
Pan Kleks wital wszystkich przy wejsciu do Akademii, a co najdziwniejsze, kazdego znal osobiscie.
Musze rowniez stwierdzic, ze najwspanialsi nawet krolewicze okazywali panu Kleksowi szczegolny szacunek i jego zaproszenie uwazali dla siebie za zaszczyt. Widzac to, doznawalem uczucia dumy, ze jestem uczniem takiego znakomitego czlowieka.
Sala szkolna, po rozszerzeniu jej przez pana Kleksa, stala sie tak obszerna, ze wszyscy goscie pomiescili sie w niej z latwoscia, a gdyby mialo ich byc nawet trzy lub cztery razy wiecej, na pewno dla nikogo nie zabrakloby miejsca.
Mnie wraz z pozostalymi chlopcami przypadlo w udziale zajmowanie sie goscmi. Roznosilismy wiec na srebrnych tacach i polmiskach przyrzadzone przez pana Kleksa przysmaki. Byly tam rozne torty i ciastka, czekoladki, kwiaty i owoce w cukrze, pierniki, lody, kremy, winogrona i orzechy, wysmienite przysmaki wschodnie dla bajek arabskich, napoje gorace i zimne, a nawet kompot i cukierki z kolorowych szkielek, z motyli i z pelargonii.
Dla znawcow i smakoszow przygotowane byly rowniez pigulki na porost wlosow, sny w pastylkach oraz zielony plyn.
Zabka Podajlapka usadowila sie za moim uchem i podszeptywala mi, kogo i jak mam obsluzyc, co bardzo ulatwilo mi prace.
Kiedy wszystkie zaproszone bajki juz sie zebraly i zajely miejsca, ustawilismy sie pod scianami. Punktualnie o godzinie jedenastej pan Kleks wszedl na katedre. W swym tabaczkowym fraku, z Mateuszem na ramieniu, z rozwianym wlosem i mnostwem galowych piegow na nosie wygladal wspaniale.
Sale zalegla cisza.
Pan Kleks odchrzaknal i zaczal swoja opowiesc:
– Daleko, daleko, za borem, za rzeka, gdzie juz nikt nie mieszka, biegnie waska sciezka. Sciezka biegnie w gore przez kosmata chmure, przez biale obloki biegnie w swiat wysoki, gdzie w dali podniebnej wisi ksiezyc srebrny. Moje prawe oko bywalo wysoko, wszystko, co widzialo, mnie opowiedzialo.
Cala powierzchnia ksiezyca pokryta jest gorami z miedzi, srebra i zelaza. Gory poprzecinane sa we wszystkich kierunkach dlugimi, kretymi korytarzami, od ktorych prowadzi niezliczona ilosc drzwi do lezacych wzdluz korytarzy pieczar.
Mieszkaja w nich ksiezycowi ludzie, ktorzy nazywaja sie Lunnami.
Na powierzchni ksiezyca panuje wieczysty mroz, dlatego tez Lunnowie nigdy nie opuszczaja wnetrza gor. Snuja sie nieustannie po swoich korytarzach, wedruja z pietra na pietro, zapuszczaja sie w glab swojej planety, draza niestrudzenie metalowe sciany i prowadza pracowite zycie mrowek.