Akademia Pana Kleksa - Brzechwa Jan. Страница 19

Okazalo sie, ze tylko glowa i dlonie lalki ulepione byly z cielesnej masy, wszystkie zas pozostale jej czesci pokrywala cienka warstwa miekkiego metalu o mieniacym sie rozowym polysku.

Pan Kleks wyjal z kieszeni spodni duzy sloik z mascia i rzekl:

– Ta mascia bedziesz nacierac Alojzego tak dlugo, az pod metalowa powierzchnia pojawia sie naczynia krwionosne. Musisz uzbroic sie w cierpliwosc, gdyz nacieranie potrwa bardzo dlugo. Zacznij od nog, a ja zajme sie przez ten czas plucami i sercem.

Praca nasza trwala kilka godzin bez przerwy. Pan Kleks odsrubowal blache, ktora pokrywala klatke piersiowa lalki, i niestrudzenie majstrowal w jej wnetrzu. Mnie od nacierania wprost omdlewaly rece, doprowadzilem jednak wreszcie do tego, ze pod metalowym naskorkiem Alojzego pomalu zaczely sie ukazywac liczne rozgalezienia cieniutkich zylek.

– Nogi maja juz dosyc – rzekl po pewnym czasie pan Kleks nie patrzac wcale w moja strone. – Zajmij sie teraz rekami.

Zabralem sie wobec tego do wcierania masci w ramiona i dlonie Alojzego. Wlasnie w tej chwili gdy pojawily sie juz na nich naczynia krwionosne, rozlegl sie dzwiek dzwonka wzywajacego na obiad.

Pan Kleks, purpurowy z napiecia i wysilku, rozprostowal plecy, przysrubowal z powrotem blaszana pokrywe do klatki piersiowej lalki i rzekl do mnie z zadowoleniem:

– Doskonale! Swietnie! Idz teraz na obiad, a ja tymczasem popracuje nad mozgiem tego kawalera.

Z zalem opuscilem szpital chorych sprzetow i udalem sie do jadalni. Pierwszy podbiegl do mnie Anatol, a za nim pozostali koledzy i zarzucili mnie tysiacami pytan:

– Czy Alojzy juz chodzi?

– Czy mowi?

– Co robi pan Kleks?

– Kiedy zejdzie na dol?

– Co Alojzy ma w glowie?

– Czy Alojzy juz mysli?

Opowiedzialem im dokladnie o wszystkim, co dzialo sie w szpitalu chorych sprzetow, a potem szybko zabralem sie do jedzenia, aby co rychlej wrocic do przerwanej pracy.

Gdy bylismy juz przy deserze, drzwi od jadalni otworzyly sie nagle.

Dwadziescia piec par oczu zwrocilo sie w ich kierunku.

W drzwiach stal Alojzy podtrzymywany przez pana Kleksa.

Stawiajac niezreczne i plochliwe kroki, posuwal sie z wolna naprzod, rozgladal sie ciekawie dookola i przesadnie gestykulowal lewa reka.

– Macie go! – zawolal z tryumfem pan Kleks. – Poznajcie sie z waszym kolega.

– Dzien dobry, Alojzy! – odezwal sie pierwszy Anatol, olsniony widokiem lalki.

– Dzien do-bry – odrzekl Alojzy wymawiajac z trudem kazda sylabe.

– Powiedz jak sie nazywasz! – krzyknal mu w ucho pan Kleks.

– A-loj-zy Ku-ku-ku… – zacial sie Alojzy powtarzajac monotonnie i bez przerwy pierwsza sylabe swego nazwiska.

Pan Kleks otworzyl mu usta, wsunal pod jezyk dwa palce i szybko przykrecil jakas srubke.

– No, sprobuj mowic teraz.

Lalka odetchnela gleboko i powiedziala juz nieco plynniej:

– A-loj-zy Ku-ku-ryk. Nazywam sie A-loj-zy Ku-ku-ryk.

– Doskonale – klasnal w dlonie pan Kleks – doskonale! Siadaj teraz do stolu, a wy, chlopcy, dajcie mu cos do zjedzenia.

Alojzy takim samym powolnym, ostroznym krokiem zblizyl sie do stolu, siadl na krzesle i rzekl bezdzwiecznym glosem:

– Daj-cie mi jesc.

Jeden z Antonich podsunal mu talerz z makaronem i podal widelec.

Alojzy ujal niezgrabnie widelec w garsc i zabral sie do jedzenia. Znaczna czesc nabieranego makaronu wypadala mu z ust, reszte zas powoli zul i z trudem polykal.

– Smaczne – powiedzial z bladym usmiechem, gdy juz oproznil talerz.

Z zadziwiajaca szybkoscia nabieral wprawy w jedzeniu, w ruchach i w mowie.

Po godzinie zaczal ukladac dluzsze zdania, a pod wieczor wdal sie z panem Kleksem w rozmowe o Akademii.

Nazajutrz zaprowadzilismy go do parku na spacer. Chodzil juz zupelnie poprawnie i probowal nawet gonic Anatola, ale zaczepil sie o wlasna noge i upadl.

Jadl coraz staranniej, nauczyl sie trzymac w dloniach noz i widelec, a na trzeci dzien sam sie umyl, uczesal i ubral.

Po tygodniu nikt nie bylby juz w stanie rozpoznac w Alojzym zwyczajnej lalki powolanej do zycia przez pana Kleksa.