Akademia Pana Kleksa - Brzechwa Jan. Страница 23

Alojzy milczal, sledzac z przerazeniem czynnosci pana Kleksa.

Pan Kleks ujal go tymczasem oburacz za glowe i pokrecil nia w lewa strone. Sruba lekko ustapila i niebawem glowa Alojzego zostala oddzielona od tulowia. Wowczas pan Kleks odsrubowal ciemie i wysypal z glowy cala jej zawartosc. Byly tam litery, plytki dzwiekowe, szklane rurki oraz mnostwo kolek i sprezynek.

Wreszcie pan Kleks rozebral na czesci tulow Alojzego, czesci te ulozyl wraz z glowa w walizce i walizke zamknal.

Wszyscy odetchnelismy z ulga: Alojzy – ta niegodziwa karykatura czlowieka – przestal istniec.

Jeden tylko Anatol mial lzy w oczach.

– Moj Boze – szeptal – moj Boze, co teraz powiem Filipowi? Przeciez kazal mi pilnowac i strzec Alojzego. Taka piekna lalka… Taka piekna!

Tymczasem pan Kleks na nowo skurczyl sie i zmalal. Zwrocil do nas swoja twarzyczke dziecka i rzekl:

– Nie przejmujcie sie, chlopcy, tym wszystkim. Domyslalem sie, ze takie wlasnie bedzie zakonczenie naszej bajki. Niebawem bedzie juz po wszystkim. Alojzy wykradl mi moje sekrety. Na tych porcelanowych tabliczkach, ktore podepal i potlukl, wypisana byla cala wiedza, ktora przekazal mi doktor Paj-Chi-Wo. Skonczylo sie odtad gotowanie kolorowych szkielek, unoszenie sie w powietrzu, odgadywanie waszych mysli, powiekszanie przedmiotow, leczenie chorych sprzetow. Utracilem wszystkie moje umiejetnosci, z ktorych slynalem w sasiednich bajkach i ktore wslawily mnie i moja Akademie. Zamiast jednak martwic sie, zaspiewajmy sobie lepiej kolede. Zgoda?

Zanim pan Kleks zdazyl zaintonowac piesn, otworzyly sie drzwi i wszedl fryzjer Filip. Czapke i futro mial pokryte sniegiem. Byl czerwony od mrozu i wscieklosci.

– Czemuz to nie otwieracie bramy? – wolal trzesac sie z gniewu. – Musialem przelazic przez mur, zeby sie do was dostac. Durnie! Dosyc mam tej calej waszej Akademii! Anatolu, zabieram cie do domu. Gdzie Alojzy?

Anatol niesmialo zblizyl sie do Filipa.

– Alojzy… Alojzy… tam… w tej walizce – wybelkotal z przerazeniem w glosie.

Filip podbiegl do walizki, otworzyl ja, spojrzal i zachwial sie na widok zepsutej lalki.

– A wiec tak, panie Kleks! – syknal przez zeby. – Tak pan dotrzymal naszej umowy? Dwadziescia lat pracowalem nad moja lalka, znosilem panu piegi i kolorowe szkielka, oddalem panu caly moj majatek, aby mogl pan stworzyc te glupia Akademie. Mial pan za to z Alojzego zrobic czlowieka. I co pan zrobil? Zmarnowal pan caly trud, caly wysilek mojego zycia! Nie ujdzie to panu plazem, nie, panie Kleks. Ja panu pokaze, co potrafi Filip, kiedy chce sie zemscic. Ja panu pokaze!

Po tych slowach wyjal z bocznej kieszeni dluga brzytwe, otworzyl ja i zblizyl sie do choinki.

Pan Kleks obserwowal go w milczeniu i stal sie tylko jeszcze mniejszy, anizeli byl przedtem.

Filip, nie powstrzymywany przez nikogo, zabral sie do roboty. Ostrzem brzytwy obcinal po kolei wszystkie plomyki swiec jarzacych sie na choince i chowal je do kieszeni futra.

W miare znikania plomykow w sali poczelo sie sciemniac, az wreszcie zapadl zupelny mrok. Co sie dzialo dalej, nie wiem. Ogarniety trwoga wybieglem na schody i nie wiedzac nawet kiedy i jak znalazlem sie na dziedzincu.

Byla piekna, mrozna noc grudniowa. Snieg przestal padac i w swietle ksiezyca iskrzyla sie jego biel.

Cala Akademia, jej mury i park widoczne byly jak na dloni.

Mignela mi przed oczami postac Anastazego, a po chwili uslyszalem zgrzyt zamka. Anastazy otworzyl brame i jak przez sen zobaczylem przesuwajace sie przede mna wydluzone cienie moich kolegow.

Chcialem krzyknac: "Do widzenia, chlopcy!", ale glos zamarl mi w krtani.