Gadajacy Grobowiec - Hitchcock Alfred. Страница 6
– Wlaz, Bob, wracamy!
Dopiero nastepnego dnia spotkali sie w Kwaterze Glownej.
– Mowie wam, ze to byl on. Mortimer. Wygladal jak angielski lord.
– A kiedy ty widziales ostatnio lorda? – zwatpil Pete.
– W kinie! Wiem, co mowie! Tak samo zdumieni byli gruby Wloch i Roberto. Tylko Juanita robila wrazenie, jakby nie rozumiala ich zachowania. Mortimer wygladal jak facet, ktory udaje sie na wyscigi w Ascot. Nawet chusteczke w kieszonce mial wyprasowana. Wygladal jak z zurnala.
Jupiter Jones pogwizdywal przez zeby.
– Teoretycznie mozliwe. Widzielismy ostatnio zarosnietego niedzwiedzia w roboczym stroju. Ale nie zapominajcie, ze mial trzy czeki American Express na okaziciela. Facetowi znudzil sie obskurny wyglad. Zafundowal sobie superciuchy w stylu bankierow z Wall Street. Ostrzygl sie i ogolil. Ale nie sadze, by mu wrocila pamiec.
– Skad wiesz? – zdziwil sie Bob.
– Zmienilby miejsce zamieszkania, jest wiele niedrogich, lecz schludnych hoteli w lepszych dzielnicach Rocky Beach. Jesli tkwi dalej we wloskim “Grazia Piena”, to tylko dlatego, ze czeka, az go cos spotka.
– Co? Cios w potylice i znikniecie pozostalych czekow?
Jupiter krecil glowa.
– Przeciez gruby wie, ze tamten ma czeki. Gdyby je chcieli rabnac, dawno by to zrobili. Widocznie komus bardzo zalezy, zeby Mortimer mial za co zyc. Moze nie tylko on czeka, az wroci mu pamiec?
– Ale komus innemu zalezy, zeby mu nie wrocila! – warknal Pete. – Dalej nic nie wiemy.
Bob od godziny walil w klawiature. Na ekranie komputera zmienialy sie obrazy.
– Czego szukasz, Bob?
– Medalionu. Dopiero teraz sobie przypomnialem. Byly jednakowe.
Pete oparl sie o sciane.
– Mozesz mowic jasniej?
– Moge. Pamietacie, co mial Mortimer na szyi?
Jupiter Jones spojrzal na niego z nadzieja. Na stoliku obok lezal srebrny przedmiot zabrany przez Crenshawa ze schowka pod stolem wrozki Clarissy.
– Taki jak ten. Owalny medalion z literkami PO. Dlaczego…
– Bo taki sam miala na szyi madame Montez! Widzialem go, jak was teraz widze.
Pete usiadl na podlodze, wyciagajac nogi.
– Albo ukradla go Mortimerowi, albo sa dwa takie same.
Andrews znow odwrocil twarz ku ekranowi.
– Medalion to znak. Otworzylem portal Muzeum Okregowego. Szukam w starych aktach, dokumentach sprzed wielu lat.
– Sadzisz, ze jakas grupa ludzi posluguje sie medalionem jako znakiem przynaleznosci do… organizacji? – westchnal Jupiter. – Ten wyglada na bardzo stary.
– Satanisci? – jeknal Pete. – Czarna magia? Wrozka i pan mysz, ktory utracil pamiec? Ale to ona go przytaszczyla do hotelu. Para handlujaca bronia i starymi materacami?
Jupiter Jones prychnal.
– Wszystko mozliwe. W koncu myszek nie wie, kim jest. Rownie dobrze moze byc szefem gangu.
Pete dlugo nie wytrzymal w jednej pozycji. Wstal, wciagajac dres.
– Bzdura! Gruby Wloch by wiedzial. A takze ten… przystojniak, jak o nim mowi Bob…
– Roberto. Ludzie… mam!
– Co? – Pete, z jednym rekawem powiewajacym niczym sztandar, rzucil sie w kierunku komputera. I oniemial.
– Taki sam. Jak go znalazles, Bob?
Jupiter Jones wlozyl gume do ust. Silny smak miety go otrzezwil. Zajrzal Bobowi przez ramie.
– Dokladnie taki sam. Owalny medalion wielkosci srebrnej dolarowki. Liscie wawrzynu i litery: PO. Co one oznaczaja, Bob?
Andrews powiekszyl pole.
– To nie wawrzyn, tylko liscie akantu. Jak na starorzymskich kolumnach. Litery PO to inicjaly… Prosper Osborne. Nazwisko historycznego odkrywcy Alaski. Razem z Beringiem… on byl…
Rumor, jaki sie rozlegl przy wejsciu, zaskoczyl detektywow.
Gdy sie obejrzeli, elegancki mezczyzna w bezowym garniturze lezal na schodkach obok Kaczora Donalda, zaczepiony modnym pantoflem o wyszczerbiona gumowa wycieraczke.
– Mortimer! – ryknal Pete, rzucajac sie na pomoc. – Zemdlal? Duzo czasu uplynelo, zanim pan mysz wrocil do siebie. Mrugajac oczyma, rozgladal sie po zagraconym wnetrzu. Zaciekawily go jedynie bokserskie rekawice Crenshawa.
– Twoje?
– Tak. Od czasu do czasu uprawiam boks. Pan tez?
Mortimer probowal usiasc. Z rozcietego czola saczyla sie struzka krwi. Pete sprawnie zalozyl opatrunek.
Jupiter Jones zul gume z szybkoscia mlota parowego.
– Wie pan juz, kim pan jest?
Mortimer skrzywil wargi.
– Wiem, ze szedlem do was, bo nie mam tu nikogo, kto moglby mi pomoc. Poszedlem do fryzjera, kupilem ubranie… musialem zobaczyc, jak wyglada moja twarz bez zarostu. Myslalem, ze…
– Sadzil pan, ze to pomoze przypomniec sobie, kim pan jest? Odbicie w lustrze? I co?
– Nic. Moja nowa twarz jest mi tak samo obca, jak ta zarosnieta.
– Dlaczego znow stracil pan przytomnosc? – Bob kucal obok nieszczesnika. – Stalo sie to w momencie, gdy wymowilem nazwisko Prosper Osborne? Mowi to cos panu?
– Nie wiem. A kim on byl?
Bob wskazal dlonia na ekran komputera.
– Zasluzona rodzina irlandzka. Pierwszy Prosper Osborne z Beringiem…
– Slynny zeglarz i odkrywca! – dorzucil Pete. – Razem przemierzyli Alaske. Potem wyprawili sie nad Jukon, gdzie Osborne odkryl zyly zlota. Staly sie potem jego obsesja.
– Kiedy? – westchnal Mortimer, trac podbrodek.
– Okropnie dawno – stwierdzil Bob. – W 1792 roku.
– Wie pan – pochwalil sie Jupiter – to bylo zaraz po utworzeniu Stanow Zjednoczonych.
Mortimer zamyslil sie gleboko.
– Ten medalion, ktory ma pan na szyi, nosili potomkowie Prospera Osborne’a. – dorzucil Bob. – Ale nie tylko! Jeden znalezlismy u wrozki…
Jupe polozyl palec na nosie.
– Bob, to sa szczegoly nieistotne…
Mortimer uwaznie sluchal.
– Ale… co z tego, ze jakis Osborne odkryl zloto? Co ja mam z tym wspolnego. Tylko ten nieszczesny medalion?
Bob krecil glowa.
– Medalion zostal po raz pierwszy wybity za prezydenta Ulyssesa Granta. Pamietasz, kiedy rzadzil, Jupe?
Pierwszy Detektyw pekl jak nakluty balonik. Nigdy go specjalnie nie obchodzili prezydenci. Pewnie kiedys sie tego uczyl. Ale czy sie nauczyl?
– Nie! – warknal niezadowolony.
– Ja tez nie wiem – przyznal sie Pete.
Bob mial litosc nad przyjaciolmi.
– Powiedzmy, ze data jest mniej wazna. Ale to wlasnie za czasow Granta powstal Uniwersytet Kalifornijski z siedziba w Berkeley. A potomkowie Prospera zakladali setki fundacji naukowych.
– I co z tego? – smutno kiwal glowa Mortimer. – Dalej nie wiem, skad mam ten medalion. I ta… wrozka? Mam wrazenie, ze moje mysli stoja w korku, jak samochod na autostradzie do Malibu.
– Niech pan poslucha – Jupiter wyjal gume z ust i przykleil do nogi od stolu. – Wokol pana cos sie dzieje. Jest grupa ludzi handlujacych bronia. Sa zwiazani w jakis sposob z wrozka Clarissa Montez.
– To ona przywiozla pana do hotelu – dorzucil Pete.
– Zamieszani sa rowniez wlasciciele hotelu “Grazia Piena” oraz niejaki Roberto o nieznanym na razie nazwisku.
– A takze Juanita. Chyba Meksykanka.
– Czyli nie wiecie nic. – Mortimer wstal.
– Alez wiemy! – Pete pomogl mu zejsc ze stromych schodkow. – Tyle, zeby pana ostrzec i rownoczesnie prosic…
– Mam nie zmieniac hotelu?
– Brawo! – Jupiter Jones glosno zaklaskal w dlonie.
– Nie mam zamiaru. Choc karaluchy sa tam tak wielkie, ze powinny nosic tablice rejestracyjne! Wciaz mysle, co ja mam z nimi wspolnego?
Jupiter musial przyznac w duchu, ze z punktu widzenia prokuratora sledztwo nie posunelo sie ani o centymetr. Wreczyl Mortimerowi kartonik.
– To jest nasza wizytowka. Adres Kwatery Glownej juz pan zna. Ale sa jeszcze dwa telefony, adres poczty elektronicznej i komorka Boba. W razie czego…
– Bede wzywal pomocy! – usmiechnal sie niczym myszka Miki.
– Wyglada, jakby go dziesiec minut pieczono w mikrofalowce powiedzial chwile pozniej Pete, kopiac kamyk.
– A ty jak bys sie czul, nie wiedzac, kim jestes? – wybuchnal Bob. – W zyciu liczy sie tylko…