Zwyczajne zycie - Chmielewska Joanna. Страница 3
Odwrocila sie, przelazla przez drewno i stanowczo podazyla w kierunku kuchennego wyjscia, nie wypuszczajac z reki topora. Jej klopotliwe szczescie po chwili wahania ruszylo za nia, protestujac:
– Po co do domu, na Boga, zostanmy w ogrodzie, jest taka piekna pogoda, co ty wyprawiasz, nie przywitalas sie nawet ze mna.
Do Tereski nadal nic nie docieralo. Nie ogladajac sie weszla do domu, wbiegla na schody i otworzyla drzwi do swojego pokoju. W polowie otwierania uprzytomnila sobie nagle, co zostawila za soba, kiedy wybiegala rabac drzewo.
Swieci panscy – pomyslala ze zgroza.
Na moment zastygla w polotwartych drzwiach, po czym cofnela sie gwaltownie i z calej sily weszla obcasem na noge mlodziencowi, ktory znalazl sie wlasnie tuz za nia. Drwiacy usmieszek w mgnieniu oka znikl z jego pieknej twarzy. Z nieartykulowanym charknieciem chwycil sie za uszkodzona konczyne, calym wysilkiem woli starajac sie powstrzymac od podskakiwania na drugiej. Tereska przerazila sie nieomal smiertelnie.
– Boze! – krzyknela tragicznie. – Okropnie cie przepraszam! Skad mialam wiedziec, ze tu jestes!
– Nie szkodzi, nie szkodzi – warknal niewyraznie. – Jasne, do tej pory jeszcze mnie nie zauwazylas…
Tresc jego slow Tereska znow niejako przeoczyla. Nie miala teraz czasu zwracac na nia uwagi. Usilowala koniecznie cos zrobic, pomoc mu, gdzies go posadzic, przy czym w usilowaniach tych wydatnie przeszkadzal jej piastowany caly czas topor. Mlody czlowiek wydarl ramie, za ktore probowala wlec go po schodach, i usiadl na stopniu.
– Zostaw mnie – powiedzial malo uprzejmym tonem. – Poczekam tu, az odpracujesz te jakies swoje dziwne obowiazki i znajdziesz wolna chwile. Moze mi sie uda uniknac uciecia nogi tym katowskim narzedziem. Pospiesz sie, z laski swojej, bo nie mam zbyt wiele czasu.
Tereska bez slowa skoczyla do swego pokoju. Topor polozyla na biurku. Po jakiego diabla ja to tu przynioslam? – przemknela jej przez glowe pierwsza trzezwiejsza mysl. Nie wdajac sie w szczegolowa analize swoich poczynan zdarla z wieszaka sukienke, chwycila pantofle i wybiegla do lazienki.
– Zaraz wracam! – zawolala w przelocie. – Zaczekaj chwileczke!
W lazience spojrzala w lustro i poczula gdzies wewnatrz nieprzyjemne goraco. Oprocz plam, smug i roznych kresek na calej twarzy, pod nosem najwyrazniej w swiecie miala wymalowane wspaniale czarne wasy. Nos lsnil oslepiajacym, czerwonym blaskiem. Zwiazane ponczocha wlosy utworzyly na srodku dziwaczny przedzialek, z ktorym bylo jej wyjatkowo nie do twarzy. Opanowujac rozpaczliwie oslabienie w konczynach odkrecila kran nad wanna, chwycila mydlo znad umywalki i gwaltownie odwrocila sie ku wannie, gdzie miala wieksza swobode ruchow. Umywalka byla mala i dosc niewygodna. Mydlo wysliznelo jej sie z reki i wpadlo do miski klozetowej.
No, to koniec… – pomyslala polprzytomnie. W ulamku sekundy przypomniala sobie, ze w calym domu nie ma innego mydla, ze przy wczorajszej przepierce zostal zuzyty caly proszek i reszta platkow mydlanych i ze jedyne, co zostalo, to proszek do szorowania garnkow i lug do mycia podlogi w piwnicy. Ponadto po proszek do garnkow i lug musialaby zejsc na dol i znow w tym stanie przechodzic obok niego…
Przez dluga chwile Tereska, jak uosobienie skamienialej rozpaczy, kleczala przed sedesem, wpatrujac sie tragicznym wzrokiem w lezace gleboko na dnie syfonu mydlo. Potem przelecialo jej przez glowe, ze nie ma ratunku, ze nie umyje sie az do jutra, ze jutro bedzie musiala w takim stanie, jak jest, wyjsc na ulice, udac sie do sklepu albo do kiosku… A potem ze straszliwa desperacja zamknela oczy, siegnela reka i wylowila mydlo.
Pech – myslala rozpaczliwie, czeszac sie i pudrujac lsniacy nos. – Cholerny pech! Dlaczego kiedy indziej wszystko gra, a teraz nagle zidiocialo? Boze, to przeznaczenie, beznadziejne, czy ja musze byc taka kretynka?
Polprzytomna ze zdenerwowania i z przejecia, rownoczesnie zgnebiona, zrozpaczona i niebotycznie szczesliwa, z bijacym sercem, spieszac sie szalenczo i usilujac opanowac przyplywy owego oslabienia w rekach i nogach, upuscila krem do opalania, zrzucila z poleczki buteleczke z czysta benzyna, ktora stlukla sie u jej stop, i stracila do wanny kubki, szczotki i paste do zebow. Zmieniajac pantofle zauwazyla, ze ma kompromitujace brudne nogi. Musiala je umyc. Czas lecial nieublaganie, a won rozlanej benzyny przenikala wszystko.
– Bogusiu, okropnie cie przepraszam – powiedziala ze skrucha, wychodzac wreszcie z lazienki. – To chyba strasznie dlugo trwalo, ale musialam sie umyc. Jak sie czujesz?
Bogus siedzial na stopniu, trzymajac sie za noge, z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Spojrzal na Tereske i pociagnal nosem.
– Perfumy masz dosc oryginalne – zauwazyl krytycznie, krzywiac sie nieco. – Trzeba przyznac, ze czas wizyty u ciebie spedza sie raczej nietypowo. Szkoda, ze musze juz isc.
Noga przestala go juz prawie bolec, ale byl zly na Tereske. Wstapil do niej tylko na chwile, tak sobie, korzystajac z okazji, ze znalazl sie w tej okolicy. Ciekaw byl troche, w jakim stopniu ona go pamieta. To cale zamieszanie zirytowalo go nad wyraz, na domiar zlego ta noga, w planach wieczoru mial tance…
Wstal ze stopnia i sprobowal stanac. Wydawalo sie, ze jest w porzadku.
– Szkoda, ze musze juz isc – powtorzyl z uprzejmym zalem.
Tereska dopiero teraz zrozumiala, co on mowi, i zabraklo jej tchu.
– Jak to? Dlaczego musisz? – spytala zdlawionym glosem. – Przeciez ledwo przyszedles! Zejdziemy na dol, pokaze ci ogrodek, nie powiedziales mi jeszcze, co z twoimi studiami? Jestes przyjety?
Bogus zaczal schodzic ze schodow.
– Nie wiem jeszcze, mozliwe, ze bede musial jechac do Wroclawia, bo w Warszawie sa trudnosci. Brak miejsc. Staram sie zalatwic, ale nie wiem, czy mi sie uda.
Tereska schodzila za nim na uginajacych sie nogach.
– Benzyna mi sie wylala – powiedziala polprzytomnie. – Wszystko spadlo. Chodz do ogrodu. A kiedy bedziesz wiedzial? – W srodku robilo sie jej zimno i cos ja zaczynalo dlawic w gardle. Ledwo przyszedl, a juz chce isc… Nie, to nie o to chodzi. Do Wroclawia… Mialby wyjechac do Wroclawia?! To potworne!
– Nie wiem, w tych dniach sie chyba rozstrzygnie – powiedzial Bogus i spojrzal na zegarek.
– Mam zdjecia – powiedziala Tereska pospiesznie. – Te z obozu, juz gotowe. Chcesz obejrzec? Zaraz ci przyniose!
– Nie teraz – odparl Bogus stanowczo. – Nastepnym razem. Spiesze sie, wpadlem tylko na chwile, zeby cie odnalezc. Tak sobie myslalem, ze chyba juz jestes, bo niedlugo szkola sie zacznie.
– O tym Wroclawiu… Powiesz mi? Jak sie dowiesz?
– Jasne, ze powiem. No, pozegnaj sie ze mna chociaz, skoro przywitanie juz przepadlo.
Objal Tereske lekko i musnal ustami jej policzek, po czym natychmiast odsunal ja od siebie, won benzyny bowiem buchnela na niego ze zdwojona sila. Tereska zbladla ze szczescia, wszelkie mysli wywietrzaly jej z glowy, usilowala cos powiedziec, ale przez dluga chwile bylo to niewykonalne. Bogus obejrzal ja z uwaga.
– Niezle wygladasz – zauwazyl laskawie. – Chociaz musze przyznac, ze nie lubie kobiet au naturel. Lubie kobiety dobrze zrobione, z dopracowana twarza. Ciao, ragazza, opuszczam cie chwilowo. Czy jest tutaj jakies inne wyjscie, czy tez trzeba sie przedzierac przez te drewutnie?
Niewiele brakowalo, a Tereska jako jedyne wyjscie wskazalaby mu okno. Zdobyla sie na herkulesowy wysilek i otworzyla drzwi frontowe.
– Kiedy przyjdziesz? – spytala tonem, w ktorym, wbrew jej staraniom, dzwieczalo namietne blaganie. – Zebym znow nie musiala…
Omal nie dodala „tak beznadziejnie czekac”, ale udalo jej sie jakos od tego powstrzymac.
– … przebierac sie w ostatniej chwili – dokonczyla, wyraznie czujac, ze to rowniez brzmi nie najwlasciwiej. Zrobilo jej sie jakby troche niedobrze.
– Nie wiem, mozliwe, ze w przyszlym tygodniu – odparl Bogus z roztargnieniem, idac w kierunku furtki. – Po pierwszym. Ewentualnie zorientuje sie, jak moje sprawy, zadzwonie i zaprosze cie na lody. Numer znajde sobie w ksiazce telefonicznej.