Tomek w grobowcach faraon?w - Szklarski Alfred. Страница 59
– Mozecie obejrzec grob, ale pospieszcie sie – powiedzial Abeer.
– I nie wchodzcie do wewnatrz!
Tymczasem po drugiej stronie grobowca zaczeli pojawiac sie ludzie. Najpierw tylko dwoch mezczyzn. Ale nim sie spostrzegli, juz kilkanascie osob, wyroslych jak spod ziemi, podejrzliwym wzrokiem sledzilo kazdy ich ruch.
– Cos mi tu zaczyna cuchnac! – odezwal sie po polsku Nowicki.
– Wycofujmy sie predzej!
– Jeszcze tylko chwile – zaoponowala Sally. – Grobowiec jest otwarty. Tamte pozostale maja solidne zamki, a tu jest uchylona furtka – rzekla. – Trzeba by wejsc do srodka. Moze to kryjowka…
Nie wydawalo sie to prawdopodobne, ale powinni sprawdzic.
Abeer zblizyl sie do obserwatorow i pozdrowiwszy ich, zaczal rozdawac bakszysze. Brali, nie dziekujac ani jednym slowem. Do przodu wysunal sie niski, chudy, pochylony staruch w brudnej galabii. Abeer wdal sie z nim w rozmowe. Tamten ze zrozumieniem potakiwal glowa. Gdy Abeer zapytal, czy w tym grobowcu lezy zmarly, starzec wyciagnal reke i uchylil zaslone zakrywajaca podluzny przedmiot, ktory wzieli za katafalk. Na ten widok, Arab, ktory zezwolil na dokladniejsze obejrzenie grobu, podniosl z ziemi duzy kamien i ruszyl ku nim.
Abeer szybko odszedl, zaczal zegnac rozsierdzonego Araba. Jeszcze raz rozdal wszystkim bakszysze. Rece wolno, jakby z wahaniem wyciagaly sie po datki, blyszczace ponuro oczy nie wrozyly niczego dobrego.
Nowicki, Sally i Smuga wolno zaczeli wycofywac sie w glab cmentarza, ku wyrwie w ogrodzeniu. Abeer szedl kilka krokow za nimi, a pochylony starzec dreptal obok niego. Gromada Arabow poczatkowo rowniez szla za nimi, ale stopniowo zaczela coraz bardziej pozostawac w tyle, az w koncu zniknela rownie nagle, jak sie pojawila.
Abeer dal starcowi, ktory cierpliwie im towarzyszyl, paczke papierosow i slodycze. Ten, chowajac prezenty pod galabije, mruknal:
– Jestem tutaj dozorca, mam klucze do kilku wiekszych grobowcow…
Mowiac to, uchylil galabii, pokazujac pare wielkich kluczy z;i tknietych za sznurem, ktorym przewiazany byl w pasie. Nowicki dal sie poniesc emocji. Bez slowa wyciagnal portfel i dwa egipskie funty zmienily wlasciciela. Starzec bacznie sie rozejrzal, po czym skinal glowa, mruczac:
– Dobrze, wpuszcze was i bede pilnowal, zeby tamci nie nadeszli. Byloby bardzo zle. Musicie sie spieszyc!
Mogli wreszcie wejsc do wnetrza grobowca! Budowla skladala sie z kilku izb, ktorych podloge stanowil wszechobecny piach, a dach zastepowalo lazurowe, roziskrzone niebo. W pierwszych pomieszczeniach byly slady ucztowania zywych ludzi, dosc swieze. W ostatnim, najwiekszym pogrzebano zmarlych. Pod lewa sciana mezczyzn, pod prawa kobiety, a w rzedzie pomiedzy nimi dzieci.
Starzec wciaz przynaglal do pospiechu, ale wpuscil ich jeszcze do trzech innych grobowcow. W zadnym nie znalezli zadnych sladow. Gdy wyszli z ostatniego, polozonego tuz obok wyrwy w murze, Smuga podziekowal przypadkowemu przewodnikowi, a Sally wreczyla mu jeszcze jakis drobny upominek. Na pozegnanie Abeer zapytal, jak dawno ktos odwiedzal zmarlych. Nie odpowiedzial, wzruszyl tylko ramionami. Tajemnica nie zostala odkryta.
Obok grobowca, ktory wzbudzil ich najwieksze zainteresowanie, rosla palma daktylowa. Stary Arab zerwal kilka zielonych, podluznych owocow i wreczyl je Smudze.
– Czy sa jadalne? – spytal podroznik.
– Tak! Tak! – potwierdzil Arab i gestami zachecal go, by sprobowal.
Smuga rozgryzl owoc. Daktyl nie mial pestki i byl dosc twardy. Zaczal go wiec przezuwac. Po chwili usta wypelnila mu piana o dziwnym, nieprzyjemnym smaku. Smuga ukryl sie szybko za grobowcem i wyplul paskudztwo na ziemie.
– Chodzmy stad! Chodzmy – ponaglal towarzyszy, mimo ze przeszli juz przez mur. Po drodze opowiedzial o niefortunnym daktylu. Dziasla i jezyk cierply mu, usta mial wciaz pelne zoltawej piany.
– Po jakie licho brales do ust jakies paskudztwo rosnace na cmentarzu – zirytowal sie Nowicki.
– Chodzmy jak najpredzej do hotelu – ponaglila Sally.
Smuga, plujac bez przerwy, podszedl do Abeera, ktory wyprzedzil ich o kilkadziesiat metrow.
– Czy mozesz mi powiedziec, co to jest? – spytal go.
– To odmiana daktyla – odparl Abeer. – Czy ciebie, ktory tak dobrze znasz Egipt, trzeba ostrzegac?
– Czasem najmadrzejszy robi glupie bledy – odrzekl Smuga. Powiedz mi jeszcze, czy to gatunek jadalny?
– Ach, nie! Wyrzuc to natychmiast! – zawolal Abeer. – Przeciez to trucizna.
Przez cala noc i nastepny dzien czul sie dziwnie, bo jednak polknal nieco spienionej sliny, ale nic mu sie nie stalo. Dretwosc w ustach minela. Dlaczego arabski starzec zachecal go do zjedzenia trujacego owocu, nigdy sie nie dowiedzial.
Nastepnego dnia, jak tylko zrelacjonowali policji ostatnie wydarzenia, wyruszyli do Wadi Halfa. W Asuanie u goscinnej rodziny Jusufa pozostal Patryk, ktoremu powierzono piecze nad Dingiem. Z zalem pozegnali takze Abeera, uznawszy, ze nie ma dostatecznego doswiadczenia, aby bez dodatkowego ryzyka znosic trudy tego rodzaju wyprawy.