Impresjonista - Kunzru Hari. Страница 46
Jej umiejetnosci w dziedzinie dawania ostrej odprawy najwyrazniej wymagaja jeszcze szlifu. W ciagu nastepnych dwoch czy trzech tygodni panna Parry bywa regularnie zaskakiwana w ten sam sposob. Epidemia ukradkowych uklonow szerzy sie w calym Bombaju. Klaniajacy sie mlodzieniec zjawia sie bez ostrzezenia w Willingdon, w Yacht Clubie, pod arkadami Rampart Row. Wyskakuje nawet zza palmy, gdy Lily jedzie na przyjecie. Panna Parry prowadzi bujne zycie towarzyskie i gdziekolwiek jedzie, ludzi cieszy jej widok. Ale nawet schlebianie winno miec swoje granice. I choc miody czlowiek jest wyjatkowo przystojny, reprezentuje cos, czego ona nie zamierza do siebie dopuscic.
Na potrzeby kampanii swoich niezdarnych zalotow Bobby uruchomil cala siatke informatorow. W sluzbe zostali wprzegnieci sluzacy, portierzy, odzwierni, wlasciciele dwukolek i legion malych chlopcow. Szanse spotkania Lily oceniane sa przy uzyciu prostego fortelu – sledzi sie ja od chwili wyjscia z domu, uroczej willi na Mallabar Hill, wynajetej jej przez ktoregos z krewnych gubernatora. Co do historii, to jak donosza zrodla Bobby’ego, Lily Parry przyjechala do Bombaju dwa lata temu jako narzeczona pewnego urzednika pracujacego w glebi kraju. Zareczyny szybko zostaly zerwane. Niedlugo potem, jak twierdzi jeden z recepcjonistow w Watson’s, wyrosla na „najslawniejsza mloda dame w Bombaju”. Ta pozycja wydaje sie bardzo lukratywna. Choc dzokej Teddy Torrance przeznacza wiekszosc pieniedzy z nagrod na obsypywanie prezentami swojej Lily, jego podarunki nijak sie maja do podarunkow niejakiego pulkownika Marsdena, nie mowiac juz o prezentach od pana Barratta, rzadowego dostawcy. I tak sie fatalnie sklada, ze to jeszcze nie koniec listy. Konskie blahostki Torrance’a bledna przy hojnych podarkach Geblera, zakochanego w Lily niemieckiego armatora, a w porownaniu z szalencza szczodroscia radzy Amritpuru nie sa nawet godne wzmianki. Od czasu do czasu nawet sir Parvez „Gotowka” Mistry ma swoj udzial w dobrym samopoczuciu panny Parry. Bobby dochodzi do wniosku, ze gdyby byl Torrance’em, czulby sie zniechecony.
Dziwnym trafem nie stosuje tej samej logiki wzgledem siebie. Mimo iz poznal wiekszosc tego, co Falkland Road ma do zaoferowania w kwestii romantycznych przezyc, zawsze (a przynajmniej jeszcze nie tak dawno temu) robil to bez zaangazowania. Milosc, prawdziwa milosc, nigdy tam nie goscila. Teraz, kiedy patrzy na rozesmiana Lily Parry kontempluje jej cudowna szyje i karminowe usta o ksztalcie luku Kupidyna, czuje, ze to musi byc milosc. I to, w jego przekonaniu, rozni go od calej reszty. Wszyscy ci radzowie, dostawcy i inne stare pryki musza wspierac starania o wzgledy Lily podarunkami. W przeciwnym wypadku (to przeciez logiczne) nie mieliby najmniejszych szans. Milosc nie jest dla nich. Sa za glupi, zeby to zrozumiec. Tymczasem dla niego sprawa jest prosta. Musi tylko wystarczajaco czesto rzucac sie Lily w oczy, a reszta przyjdzie sama. jego glowa pelna jest wyobrazen o romantycznych przejazdzkach, tajnej mowie wachlarza, buduarach (cokolwiek to jest) i innych rzeczach wprost z przykurzonych powiesci na polce pani Macfarlane.
Ktoregos dnia w trakcie rutynowego podazania sladami Lily Bobby dochodzi do wniosku, ze jego wybranka dojrzala do rozmowy. Teddy Torrance startuje w trzeciej gonitwie na Wicked Lady, drugim sposrod najlepszych arabow Gotowki. Tupet i lapowka utorowaly Bobby’emu droge do sektora cila czlonkow klubu, gdzie Lily otacza grupka angielskich milosnikow wyscigow, ktorzy jeden przez drugiego (jakzeby inaczej) staraja sie zwrocic jej uwage. Gdy Lily poprawia na glowie nowy kapelusz, jeden trzyma jej kieliszek szampana, drugi parasolke, trzeci torebke. Czwarty zostal wyslany na poszukiwanie lusterka, ktore po jego powrocie nie bedzie juz potrzebne, a piaty, mimo obecnosci rzeszy sluzacych, uparl sie, ze sam przyniesie jej szklanke wody z lodem. Nagle Lily przypomina sobie, ze powinna sledzic przebieg gonitwy. Nadasana, ze nikt z obecnych nie przypomnial jej o zblizajacym sie biegu drogiego Teddy’ego, wiedzie roj trutni na trybune. Bobby idzie za nimi. Jest pewien swego. Shahid Khan uszyl mu nowy garnitur, kopie ostatniego krzyku mody wypozyczonego mu chwilowo przez pracza z hotelu Tadz Mahal. Krawat (ze szkarlatnego jedwabiu) tez jest nowy. Bobby’emu pozostaje jedynie wybrac stosowna chwile. Czy moze sie nie udac?
Lily rowniez musi wybrac – jedna sposrod pieciu lornetek do obserwowania gonitwy. Kiedy wreszcie podejmuje decyzje, szczesliwy wlasciciel wyroznionej lornetki omal nie slabnie z wrazenia, a pokonani rywale probuja ukryc rozczarowanie, zazdrosnym wzrokiem obrzucajac zwyciezce i jego przyrzad. Na glownej trybunie powstaje gwar, ktory stopniowo obejmuje reszte tanszych miejsc dla tubylcow, wzmaga sie i rosnie. Bukmacherzy w pospiechu przyjmuja ostatnie zaklady, pustoszeja kioski z herbata. Widzowie przeciskaja sie ku barierkom, chcac byc jak najblizej linii startu. Bobby lokuje sie kilka rzedow nizej w zasiegu wzroku Lily by patrzac na tor, widziala i jego.
Kiedy konie ruszaja w tumanach wzbitego kopytami kurzu, wie, ze mu sie powiodlo. Lily kieruje lornetke na niego. Bobby uchyla kapelusza i patrzy na nia, nie zwracajac najmniejszej uwagi na wyscig. Przez jakis czas Lily znow go ignoruje. Ale kiedy Wicked Lady przybiega na mete jako czwarta, panna Parry wyglada, jakby powziela postanowienie, ze musi cos zrobic z maniakiem uklonow. Odwraca glowe w strone baru dla czlonkow klubu i dyskretnie wymyka sie swoim adoratorom, ktorzy machajac programami i przekrzykujac sie nawzajem, przez moment zapominaja o bozym swiecie. Bobby idzie za nia z bijacym sercem. Lily mija wejscie do baru i wielki kuchenny namiot. Kiedy znikaja innym z pola widzenia, odwraca sie gwaltownie. Jej oczy miotaja blyskawice.
– Ej, ty! Co ty wprawiasz, do cholery?!
Bobby nauczyl sie na pamiec przemowy traktujacej o blogoslawionym blasku jutrzenki i podobienstwie Lily do tego cudnego zjawiska. Nie chcac, by jej podyktowane zloscia slowa wytracily go z rytmu, zaczyna mowic. Zwraca sie do niej „serce moje” i sklada rece w gescie znamionujacym szczerosc intencji.
– Zamknij sie! – rzuca Lily warkliwie. – Liczysz na pieniadze? Bobby jest zdezorientowany.
– Pieniadze?
– Wiem, kim jestes. Moze ci sie wydaje, ze jestes calkiem dobry, ale ja widze cie na wylot. Znam ludzi w tym miescie. I tak nie uda ci sie mnie zniszczyc swoimi opowiesciami.
– Zniszczyc? Czemu mialbym cie niszczyc? Kocham cie. Teraz Lily jest zdezorientowana.
– O czym ty mowisz, na Boga? Powtarzam, ze znam kogo trzeba i jesli zajdzie taka koniecznosc, solidnie oberwiesz.
– Ale ja cie kocham, Lily. Jestes najpiekniejsza kobieta, jaka…
– Nie zaczynaj z tymi bzdurami. Jestesmy tacy sami, ty i ja. I co z tego? Tylko tyle, ze wiesz, przez co musialam przejsc, zeby sie tu dostac. I musisz wiedziec, ze nie pozwole sie stad sciagnac. Nie wroce tam, o nie. Czemu nie zostawisz mnie w spokoju? Odwroc sie i odejdz.
Zaklopotanie Bobby’ego siega zenitu. Czy ona chce powiedziec, ze…? Nie, to niemozliwe. Nie ona.
– Ale ja cie kocham – powtarza. To bezpieczny punkt wyjscia. Przynajmniej tego jest pewien. Czujac, ze musi wypelnic wolna przestrzen, probuje dla odmiany: „Uwielbiam cie”. Potem: „Naprawde”, co jednak nie brzmi zbyt przekonujaco. Wreszcie urywa. Lily Parry chwyta jedna z lin dla zachowania rownowagi i zanosi sie smiechem.
– No, dalej – mowi miedzy jednym napadem smiechu a drugim. – Powiedz to jeszcze raz.
– Kocham cie – powtarza Bobby, nagle nie dowierzajac samemu sobie.
– Kochasz mnie? Och, moj drogi, naprawde mnie kochasz? Chyba wszystko zaczyna sie toczyc po jego mysli. Bobby otwiera ramiona.
– Nie ruszaj sie, zolnierzu. Kochasz mnie? Moj ty biedaku. Biedne pol na pol. Nie masz pojecia, o czym mowie, prawda?
– Wiem – protestuje Bobby bez przekonania. Pol na pol? Zaraz, zaraz. O co jej chodzi?
– Och, nie boj sie – mowi Lily na widok jego miny. – Jestes bardzo dobry. Bardzo przekonujacy. Ich mozesz oszukac – macha reka w strone trybuny glownej – ale ja jestem inna. – Grzebie w torebce w poszukiwaniu papierosa. Zapala go. – Naprawde nie rozumiesz? Sam ten pomysl. Lazenie za mna. Jakbym miala ci cos do zaoferowania. Bardzo to mile, ale czego tak naprawde chcesz? No, nie krepuj sie, mow. – Patrzy na niego z osobliwa otwartoscia. Kiedy mowi, jej glos i doskonaly angielski akcent, tak podobny do jego wlasnego, zmienia sie, rozmywa, staje sie chropawy i goretszy. Polnocna ozieblosc i gladkosc znikaja.
– Niczego – odpowiada Bobby, uporczywie trzymajac sie scenariusza. – Niczego nie chce.
W tej samej chwili jej twarz powraca do poprzedniego wyrazu. Kiedy otwiera usta, znow jest panna Lily Parry, „najslawniejsza mloda dama w Bombaju”.
– Uciekaj, chlopcze – mowi. – Ale juz. Splywaj i wiecej nie wracaj. Jesli jeszcze raz cie zobacze, tu czy gdzie indziej, powiem im o tobie. Wsadza cie do wiezienia. Nikt nie lubi kolorowych, ktorzy udaja bialych.
Przez moment Bobby sie waha. Goraczkowo uklada w mysli jakies zdanie, ktore wszystko odmieni. Na prozno. Przygnebiony, zdruzgotany, uchyla kapelusza i odchodzi.
– Ej!
Na dzwiek jej glosu Bobby sie odwraca.
– O co chodzi?
– Nie trzymaj tak glowy. To cie zdradza. Dwie podstawowe zasady: nigdy nie potrzasaj glowa i nigdy nie pozwol, zeby cie zobaczyli, jak kucasz. Rozumiesz?
Bobby dziekuje jej niemym skinieniem glowy. Odchodzi, zostawiajac za soba piekna Lily Parry, ktora wypala ostatniego znalezionego w torebce papierosa. Do samego konca.
Oddalajac sie od toru wyscigowego, Bobby wmawia sobie, ze Lily Parry nigdy nie istniala. Z kazdym krokiem grzebie ja coraz glebiej. Stanowczo. Zdecydowanie. Wielka reka odsuwa jej twarz, nie pozwala wydobyc sie na powierzchnie. Nastepnego dnia, gdy odzwierny Gulab Miah pyta o urocza memsahib, Bobby przyskakuje do niego i przysiega, ze poderznie mu gardlo, jesli jeszcze raz o niej wspomni. Gulab Miah kiwa nerwowo glowa, a potem szczerzy zeby za plecami odchodzacego Bobby’ego. Pozniej, przy araku, na ktory chodzi po pracy, opowiada wszystkim kumplom, ze ksieciu Bobby’emu Pieknisiowi wreszcie powinela sie noga. I ze on, Gul, zawsze chlopakowi powtarzal, ze przyjdzie taki czas, poniewaz taka jest wola Boga.