Impresjonista - Kunzru Hari. Страница 47
Bobby nie mysli o Bogu. Mysli o Innych Rzeczach. Na gwalt potrzebuje pieniedzy, postanawia wiec isc do pani Pereiry. Otwiera mu Mabel. Na jej ziemistej twarzy maluje sie nietajona radosc. Krzata sie wokol niego. „Witaj, Bobby. Jak sie masz, Bobby? Dawno cie nie bylo”. Jej matka jest w saloniku. Zanurzona w obszernym fotelu, pastwi sie nad martwym naskorkiem swoich stop. Na widok Bobby’ego przerywa zabiegi higieniczne i daje mu znak reka, by usiadl.
– Szykownie wygladasz. Dawno sie nie widzielismy.
– Wlasnie.
– Tylko tyle? Tylko „wlasnie”? Taki elegancki chlopak i zadnej rozmowy? Nie wygladasz na szczesliwego, l wcale mnie to nie dziwi.
Mabel przynosi herbate. Stawiajac na stole pobrzekujaca tace, ociera sie o noge Bobby’ego niczym wielki kot. Bobby odsuwa sie od okrytego zadrukowana bawelna zadka. Szuka w kieszeni papierosow.
– O czym pani mowi?
– Nie ty jeden w Bombaju masz oczy i uszy. Tak sie musialo skonczyc. Co ty sobie wyobrazales? Taka bogata angielska dama i chlopak z ulicy; nawet jesli ona jest… Co w tym smiesznego?
Bobby wykrzywia twarz w gorzkim usmiechu.
– Nic, amma, nic. Ma pani dla mnie jakas robote?
Pani Pereira chrzaka. Kiedy Mabel nalewa herbate, ona znajduje cos paskudnego na prawej piecie i przystepuje do dzialania. W trakcie usuwania zgrubienia mowi Bobby’emu o panu Duttcie, teozofie, ktory z utesknieniem czeka na wiadomosc od zmarlego brata. Cos w sprawie tytulu wlasnosci domu. Pani P. nie oczekuje niczego szczegolnego. Wystarczy garstka informacji o lokalnym kolorycie, co pomoze jej zdecydowac, w jakiej formie objawi sie zmarly brat. Bobby zapisuje adres. Wydaje mu sie, ze zna tego mezczyzne. Widzial go kiedys, jak rozmawial z pania Macfarlane. Przed wyjsciem Bobby poznaje jeszcze nowa sztuczke pani P. Guzik ukryty pod dywanem, ktorym uruchamia sie w sypialni gramofon z niebianska muzyka. Trzeba tylko dopracowac szczegoly, poniewaz igla czasem przeskakuje. Pani P. wierzy jednak, ze to bedzie strzal w dziesiatke. Bobby zdawkowo chwali pomysl i mowi pani R, ze przyjdzie za kilka dni.
Zadanie nie jest trudne. Przy nastepnym spotkaniu Bobby moze juz poinformowac pania P, ze brat pana Dutty zmarl w Kalkucie trzy lata temu i zabral ze soba do grobu tajemnice dokladnej lokalizacji dokumentow dotyczacych prawa wlasnosci jakiejs ziemi, zamurowanych gdzies w starej rodzinnej rezydencji. Wyglada na to, ze dokumenty sa kluczem do przyszlej pomyslnosci materialnej pana Dutty i ze to one raczej, a nie braterska milosc, budza w nim tak gorace pragnienie nawiazania kontaktu z zaswiatami. Bobby podaje jeszcze pare szczegolow, ktore Mabel sumiennie notuje w kartotece pana Dutty. Jej matka kiwa glowa z uznaniem. Jedna reka skrobie sie w klatke piersiowa, druga metodycznie napycha usta ryzem i dalem. Po oproznieniu talerza szpera w obszernych faldach sukni, z grubego zwitka wyluskuje kilka zatluszczonych banknotow i wrecza je gosciowi.
Bobby ma pecha. Wychodzac od pani Pereiry, natyka sie na pana Dutte we wlasnej osobie. Niezgrabnie probuja wyminac sie na waskich schodach. Dutta w zaklopotaniu kiwa glowa na powitanie, najwyrazniej usilujac odszukac go w zakamarkach pamieci. Bobby odpowiada uklonem najkrotszym z mozliwych, po czym oddala sie szybko.
Nie przywiazuje wagi do tego spotkania, poki pare dni pozniej nie staje twarza w twarz z Elspeth Macfarlane. Pani Macfarlane wyrasta przed nim, gdy Bobby pedem przemierza salonik. To jego sposob na unikanie rozmow.
– Czandra, chce z toba porozmawiac. Bobby wzdycha i szura nogami.
– Jestem zmeczony, amma. Chce isc na gore i polozyc sie.
– Popatrz na mnie.
Bobby patrzy. I boi sie tego, co widzi.
– Moj znajomy twierdzi, ze kreciles sie kolo jego domu, rozmawiales ze sluzba.
– Nie.
– Czandra…
– No to co? Ja tez mam tam przyjaciela. To… To czokidar.
– Rozumiem. Poza tym widzial cie, jak wychodziles z mieszkania pani Pereiry. Nie wiedzialam, ze odwiedzasz ja beze mnie. Popatrz na mnie.
Bobby podnosi wzrok.
– Poszedlem, zeby mi powrozyla. Chce znac swoja przyszlosc.
– Dlaczego mam wrazenie, ze klamiesz?
– Ja klamie? Nie klamie. Czemu mialbym pania oklamywac?
– Nie wiem, Czandra.
– Nie klamie.
– Gniewam sie na ciebie.
– Przepraszam, Ambaji.
– Za co?
Bobby milczy. Pani Macfarlane ciezko opada na krzeslo.
– Przepraszasz? Co w twoim zyciu kaze ci przepraszac? Za co tak naprawde przepraszasz?
– Jestem zmeczony, amma.
– Ty? O osmej wieczorem? Przeciez wstajesz o jedenastej. Bobby usilnie wpatruje sie we wlasne stopy i slucha ulicznego zgielku. Po chwili dociera do niego placz pani Macfarlane.
– Czemu taki jestes, Czandra? Przygarnelam cie. Pomoglam ci, a ty… Co z toba? Pan Dutta uwaza, ze go szpiegujesz. Powiedzialam mu, zeby nie przesadzal, poniewaz ty go nie szpiegujesz, prawda? Prawda, Robert? Co robisz? Co robisz w nocy?
Jej pytania spadaja na niego kaskada niczym woda z peknietej tamy. Bobby stoi znieruchomialy. Tylko raz widzial ja wczesniej placzaca.
– Pan Dutta mowi, ze pracujesz dla pani Pereiry. Mysli, ze szpiegujesz go z jej polecenia, ze szpiegujesz nas wszystkich dla Anglikow i ze ktos powinien cie przymknac. Mowi, ze pani Pereira jest oszustka i ze powiadomi policje. Powiedzialam mu, zeby nie byl glupi. Pani Pereira jest wspaniala, ma ponadzmyslowe zdolnosci. Pan Dutta mowi, ze nawet jesli nie wsadza cie do wiezienia, my i tak bedziemy swoje wiedzieli i nie pozwolimy ci zaszkodzic naszej sprawie. Pani Pereira ma dar, Czandra. Ty tez tak myslisz, prawda? Prawda?
Tu go ma. Powinien przytaknac, ale nie moze. Zal mu jej. Zal kobiety z dwoma niezyjacymi synami i pozostalych, ktorzy uparcie szukaja kontaktu ze swoimi zmarlymi przy wydatnej pomocy stop pani Pereiry.
– Pani Macfarlane, nie powinna pani wiecej chodzic do pani Pereiry. To nie jest dobra…
Nie dane mu jest skonczyc. Elspeth wymierza mu policzek.
– Mnie tez szpiegowales? Dlatego tu jestes? Zeby szpiegowac? Bobby nie moze wydusic z siebie slowa. Probuje ulozyc usta w „nie”. Pani Macfarlane mowi bardzo cicho:
– Mozesz odejsc. Zabierz swoje rzeczy i odejdz.
– Amma…
– Dla ciebie nie jestem amma.
– Pani Elspeth Macfarlane? Przepraszam, czy pani Macfarlane?
Za nimi stoi wyraznie zaklopotany angielski kapitan policji w towarzystwie dwoch hinduskich policjantow. Elspeth odwraca sie, zdziwiona ich obecnoscia w salonie.
– Pani Macfarlane, przykro mi, ale musi pani pojsc z nami. Na mocy ustawy o obronie interesow Indii otrzymalismy rozkaz zastosowania wobec pani aresztu prewencyjnego.
Policjanci daja pani Macfarlane czas na zabranie paru ubran, a potem prowadza ja do ciezarowki. Z tylu siedzi juz trzech zatrzymanych Hindusow. Patrza w milczeniu na gestniejacy tlum, ktory przyglada sie aresztowaniu. Atmosfera grozi wybuchem. Bob-by widzi, jak brytyjski kapitan rozpina skorzana kabure, by w razie potrzeby szybko siegnac po rewolwer.
Kiedy towarzyszacy mu policjanci odpychaja gapiow, kapitan pomaga pani Macfarlane wsiasc do ciezarowki. Wyjmuje jej z rak torbe i prowadzi ku oblepionej brudem drewnianej lawce. Robi to z osobliwa unizonoscia teatralnego biletera, ktory nagle stwierdzil, ze ma na sobie mundur. Caly czas podtrzymuje rozmowe, starajac sie pokryc zmieszanie. Zapewnia pania Macfarlane, ze nic strasznego sie nie stanie, ze to tylko czterdziesci osiem godzin, osobiscie o czyms zapewnia, za cos reczy slowem honoru. Aresztantka ignoruje jego zabiegi. Siedzi sztywno wyprostowana i upina luzne siwe kosmyki, ktore wysunely sie z koka.
Wreszcie kapitan przestaje paplac i zeskakuje na ulice, gdzie wyglasza krotka przemowe do tlumu. Gapie maja sie rozejsc, wracac do domu i pozwolic oficerom Jego Krolewskiej Wysokosci wypelniac swoje obowiazki. Potem wali reka w bok auta i kaze swoim ludziom wsiadac. Gdy kierowca zapuszcza silnik, Bobby biegnie na tyl, ale mimo rozpaczliwego machania i wolania nie udaje mu sie naklonic Ambaji, by na niego spojrzala. W koncu ktorys z policjantow wstaje i opuszcza brezentowa plandeke. Ciezarowka rusza bardzo wolno. Kierowca nie przestaje trabic i przednim zderzakiem ociera sie o ludzka cizbe. Tlum rozstepuje sie niechetnie. Po chwili auto roztapia sie w ciemnosciach.
Bobby znajduje wielebnego Macfarlane’a u wejscia do kosciola. Obrzuca surowym spojrzeniem grupke chlopcow, ktorzy kreca sie po drugiej stronie ulicy.
– Precz! – krzyczy do nich po angielsku. – Wynoscie sie! Bezbozna holota!
– Wielebny – mowi Bobby blagalnym tonem – pani Macfarlane zostala aresztowana.
– Tak, widzialem. Precz! Wynoscie sie, zanim uzyje pasa!
– Co zrobimy?
– Zrobimy? Nic, chlopcze. Ta kobieta zbiera, co posiala, trzymajac z bolszewikami i satanistami. Gdzie byles? Czekalem na ciebie po poludniu. Miales mi pomagac przy eksperymencie.
Jeden z mlodych ludzi rzuca kamieniem, ktory odbija sie ze stukiem od drzwi kosciola.
– Imperialista! – krzyczy. – Slugus kapitalistow!
Wielebny Macfarlane sadzi wielkimi krokami na druga strone ulicy. Chlopcy pierzchaja z kolejnymi komunistycznymi haslami na ustach. Wielebny wraca czerwony na twarzy, bez tchu. Udaje mu sie wymoc na Bobbym obietnice pomocy jutro rano. Bobby wykorzystuje pierwsza sposobnosc, by przeprosic wielebnego i pojsc do siebie na gore.
Twarze ze zdjec, setki twarzy z czasopism patrza na niego z wysokosci niczym gwiazdy z firmamentu. Bobby czuje sie jak robak, ktory nigdy nie oderwie sie od ziemi.
Martwi sie o pania Macfarlane. Jest stara. Kocha go. Ale zaraz po jej powrocie stanie sie bezdomny, wiec moze lepiej, ze ja aresztowali. Czy to zle tak myslec? Ma poczucie, ze wszystko sie zapada; ze stoi na walacym sie rusztowaniu. Cos takiego juz go spotkalo, tyle ze wtedy przyszlo nagle i nieoczekiwanie. Teraz cos z niego powoli uchodzi. Wycieka wszystko, co sklada sie na Bobby’ego Pieknisia. Zostaje tylko puste naczynie. Lupina. Kiedy nad ranem morzy go sen, wozacy juz kraza po ulicach z dostawami wody.
Z nastaniem dnia sklepy w Bombaju pozostaja zamkniete z wyjatkiem europejskich w Forcie. Ich wlasciciele ustawili ludzi na strazy przy wejsciu, by w razie czego zazegnali niebezpieczenstwo. Zwiazki zawodowe oglosily jednodniowy strajk, wymierzony glownie w fabryki wlokiennicze. Na ulicach gestnieje tlum wzburzonych robotnikow. Pania Macfarlane i jej przyjaciol aresztowano, by uniemozliwic im udzial w marszu i przemawianie do tlumu. Mimo fali zatrzyman miasto trwa przy swoim. Bobby spedza ranek na mierzeniu z wielebnym kosci podudzi. W roztargnieniu slucha o jego planach okreslania poziomu moralnego przedstawicieli ras polnocnych Indii na podstawie wagi przedniej czesci platow czolowych (pomiary posmiertne). Przez otwarte okno wdziera sie ryk silnikow. Ulica raz po raz przejezdzaja z loskotem transportery wojskowe. Dowodztwo rozmieszcza plutony brytyjskich zolnierzy w strategicznych punktach Bombaju.