Impresjonista - Kunzru Hari. Страница 58

Noble pochyla sie teraz ku Jonathanowi.

– Nie rodzimy sie, Bridgeman. Jestesmy stwarzani. Nie marzylem o losie pedagoga. Naleze do pokolenia lat dziewiecdziesiatych. Bylismy jak cieplarniane kwiaty. Sztuczny raj, egzotyka, odmiennosc. Ale kiedy stalo sie jasne, ze wizerunku estety nie da sie utrzymac, stanalem przy tablicy. I jestem tu, panie Bridgeman. Jestem.

Noble znow skupia sie na Pszczole. Z najwyzsza uwaga glaszcze dolna krawedz kwiatu udajacego owada.

– Po co dazyc do naturalizmu? Takie zadawalismy sobie pytanie. Prawdziwa sztuka nigdy nie powinna sobie zaprzeczac. A teraz zmiana tematu, Bridgeman. Pan Hoggart dal mi do zrozumienia, ze nie jest zadowolony z twojej obecnosci w internacie. Uwaza, ze ty i Paul Gertler macie zgubny wplyw na innych. Co ty na to?

– Nic nie zrobilem, prosze pana. Paul tez nie.

– Gertler wyjechal, Bridgeman. Moze gdzie indziej znajdzie dla siebie miejsce. A co do nicnierobienia, w tym wlasnie tkwi problem. Bezczynnosc prowadzi do wszelkiego zla. Jesli mamy czas na rozmyslania, stajemy sie podatni na zle wplywy. Ciekawy z ciebie przypadek, Bridgeman. Przynajmniej dla mnie. Pan Hoggart najwyrazniej nie podziela mojego zdania. Musisz nauczyc sie skrywac pewne rzeczy i starac sie lepiej dopasowac do otoczenia.

– Ja…

– Sugeruje krykieta. I powiem to panu Hoggartowi. Skoro masz juz zagwarantowane miejsce na uniwersytecie, cel twojego pobytu w Chopham Hali zostal osiagniety. Co wcale nie oznacza, ze mozesz spoczac na laurach. Dla swojego dobra musisz byc skoncentrowany. W przeciwnym razie narazasz sie na ryzyko, Bridgeman. Straszliwe ryzyko. Nadmierny introwertyzm. Gnusnosc. To powszechny problem, dla ktorego system prywatnych szkol w Anglii znalazl w ciagu paru stuleci rozwiazanie. Tym rozwiazaniem jest krykiet, Bridgeman. Skup uwage na kiju i pilce. Kazdy element krykieta jest dowodem na wspanialosc tej gry: jasno okreslone i surowe zasady, dlugi czas trwania, paleta kolorow zredukowana do swiata zieleni i bieli z pedzaca czerwona pilka w centrum. Przejaw geniuszu, Bridgeman, dowod wyzszej inteligencji! Krykiet to relikt epoki, w ktorej zycie toczylo sie wolniejszym tempem w harmonii z wibracja wyzszych poziomow rzeczywistosci, epoki, ktora pozwalala sobie na zglebianie sedna czasu i przestrzeni. Krykiet w swej zlozonosci, w dekoracyjnej oprawie moglby zostac uznany za ostatni przejaw baroku. Czy jest cos bardziej budujacego? Gra niczym… niczym doskonaly automat, ale automat natchniety duchem. Gra, w ktorej zawodnik i widz wychodza poza wlasne „ja” i namacalna materie, wsluchani w muzyke cial niebieskich. Czy jest cos rownie wspanialego? To esencja zycia!

Noble wzdycha i milknie, chowajac twarz w dloniach wspartych o roboczy blat. Po chwili daje sie slyszec cichy placz. Jonathan patrzy na niego, niepewnie przestepujac z nogi na noge. Chyba powinien odejsc. Powoli wycofuje sie na palcach. Doktor Noble ma wiele spraw do przemyslenia.

Jak na gre tak szlachetna, krykiet okazuje sie fatalny w skutkach. Kiedy pierwszego slonecznego dnia semestru Jonathan wychodzi na boisko, oczy zaczynaja mu lzawic, a z nosa cieknie bezbarwny, wodnisty sluz. Wkrotce i oczy, i nos czerwienieja od ciaglego pocierania, a rekawy bialej koszuli staja sie sliskie i wilgotne. Popoludnie jest dla Jonathana tortura. Nie sposob skupic uwagi na grze, kiedy ma sie wrazenie, ze wszystko dzieje sie o mile stad za wodnista przeslona. Umieszczony w najdalszej czesci boiska, nie ma nic do roboty procz uzalania sie nad samym soba. Kiedy po paru godzinach wolaja go wreszcie do wybijania, zajety myslami o wlasnym cierpieniu niemal nie zauwaza, ze pierwsza pilka trafia w paliki. Wracajac do pawilonu, slyszy, jak druzyna przeciwna urzadza mu halasliwa owacje.

Katar sienny jest zupelnie nowym doswiadczeniem. Przychodzi nagle, jakby angielska ziemia brala na nim odwet, wyraznie dajac do zrozumienia, kto jest u siebie, a kto tylko udaje i kogo zdradza reakcja ciala. Kazde sobotnie popoludnie w semestrze budzi w Jonathanie smiertelne przerazenie. Ukrywa sie wtedy z ksiazka gdzies pod dachem, symuluje kontuzje reki albo nagly atak goraczki (tu pomocne okazuja sie Indie). Jego boiskowe wyczyny sa tak zalosne, ze wejscie do druzyny oczywiscie mu nie grozi.

Krykiet jest potrzebny, ale dla niego niedostepny. Sytuacja bez wyjscia. Wezel gordyjski przecina historyk, pan Fox.

– Kopista, Bridgeman. Mnich w skryptorium. Bedziesz uwiecznial wyniki.

I tak Jonathanowi przypada w udziale prowadzenie zapisu. Siada na stopniach przed pawilonem, z ksiazka na kolanach i metalowymi tablicami u stop. Pozostawiony w spokoju, czuje, ze objawy alergii w tajemniczy sposob slabna. Zaczyna nawet lubic swoje nowe zajecie. Oznaczanie postepow w grze to rodzaj medytacji. Odnalazl swoje miejsce w swiecie krykieta. Ani dokladnie w centrum, ani poza nim; nie jest ani uczestnikiem, ani beznamietnym obserwatorem. Jest pomniejszym bogiem, sledzacym poczynania innych z obojetna koncentracja i zapisujacym rezultaty w ksiedze z tabelkami. Nie stajac po niczyjej stronie, z dystansu obserwuje ludzkie zmagania i notuje ich rezultaty – wykluczony, spalony, wylapany, zwycieskie szostki i czworki, dolaczajac szesc kropek domina za idealny rzut.

Kazdy kolejny rzut pilki przybliza Jonathana do konca semestru letniego. Procz wielkiej ksiegi wynikow Jonathan ciagle prowadzi wlasne zapiski. Pierwszy notes jest juz zapelniony. Drugi otwieraja hasla: „biszkopt”, „trzmiel”, „fair play” i „obsluga boiska sportowego”. Czasem oba procesy zapisu – sekretnego rozszyfrowywania swiata i obiektywnej obserwacji dzentelmenskiej walki na boisku – lacza sie, tworzac abecadlo zachowan, spoleczny jezyk, ktory mozna spisac, a potem odczytac ponownie, by w odleglej przyszlosci odtworzyc historie Chopham Hali z kropek i cyferek.

Czasem Jonathan mysli o Paulu. Nie napisal do niego po wydaleniu ze szkoly. Zastanawia sie, czy nie poprosic doktora Noble’a o adres. Nie robi tego. Wmawia sobie, ze to by mu zaszkodzilo. Ma racje, choc nie jest to prawdziwy powod. Jonathan czuje, ze zawiodl przyjaciela. Nie bronil go. Nie powiedzial mu prawdy.

To uczucie poglebia sie pewnego wieczoru, gdy do drzwi pokoju Jonathana puka Fender-Greene. Jego nadejscie zwiastuja piski i gluchy lomot dobiegajacy ze swietlicy dla mlodszych chlopcow, gdzie Fender-Greene goni i oklada swojego malego adiutanta. Potem slychac ciezkie kroki na schodach. Fender-Greene jest pijany. Wyglada jak lunatyk. Jedna strona koszuli zwisa wyciagnieta zza paska, tworzac wokol spodni pomieta biala zaslone.

– Johnny? Tu jestes, Johnny.

– Czego chcesz?

– Johnny… Tu jestes. Nic do ciebie nie mam, mily Johnny. Absolutnie nic.

Jonathan milczy.

– Zadnych pretensji, mily Johnny. Sliczny z ciebie chlopiec. Lubisz mnie, prawda? Lubisz mnie. – Dla utrzymania rownowagi Fender-Greene opiera sie o polke nad kominkiem. – Sluchaj, Bridgeman, podejdz do mnie. Cudowny z ciebie gosc. Zawsze tak slicznie wygladasz.

– Trzymaj sie ode mnie z daleka.

– Jestes taki sliczny.

– Odpierdol sie, Fender-Greene.

Fender-Greene robi krok naprzod, ale wyraz oczu Jonathana osadza go w miejscu. Przez chwile stoi niezdecydowany na dywaniku przed kominkiem, chwiejac sie w przod i w tyl.

– Jeszcze cie dorwe – mowi w koncu. – W przyszlym roku bede w Christ Church.

Po tych slowach wytacza sie z pokoju.

W Dniu Fundatorow, w ostatnim dniu roku szkolnego, miedzy godzina druga a czwarta Jonathan przechadza sie po trawniku. Tym razem nikt na niego nie krzyczy. Wokol klebi sie tlum chlopcow i rodzicow. Pobrzekujac filizankami, w myslach szereguja innych wedlug hierarchii waznosci. Pod czujnym okiem pani Dodd jej dziewczeta kursuja miedzy kuchnia i trawnikiem z tacami pelnymi kanapek z ogorkiem. Zlozony z piatoklasistow kwartet smyczkowy rzepoli Mozarta pod pasiasta markiza. Wsrod zgromadzonych nie ma pana Spavina, Jonathan moze wiec krazyc w tlumie sam, cieszac sie uczuciem zrzucania okowow, odchodzenia Chopham Hali w przeszlosc, cegla po cegle. Naokolo rozbrzmiewa gwar rozmow. Choc doktor Noble wyglasza z podium przemowe o dlugiej drodze i przykladzie, Jonathan nie czuje potrzeby notowania. Te rzeczy juz rozumie, juz je sobie przyswoil. Wymyka sie chylkiem ze zgromadzenia i teraz stoi samotnie w holu z rekami w kieszeniach (wyzywajaco, niezgodnie z regulaminem), przygladajac sie splowialym fotografiom na wylozonych debowa boazeria scianach. Wybrancy z przeszlosci, zawodnicy druzyny rugby pilki noznej, lekkoatleci. Krykiet. Fotografia z 1893 roku. Jest. Wysoki, zwalisty, niezgrabny, w bialym stroju, z grubo ciosana twarza. F. M. V Bridgeman. Ojciec. Jonathan odchodzi w pospiechu i nie zauwaza, ze obok jedenastu spowitych w biel postaci stoi szczuply, blady chlopiec w szkolnym mundurku z pokazna ksiega w skorzanej oprawie. Wedlug opisu to R. A. Forrester, prowadzil zapis wynikow. Jesli przyjrzec mu sie dokladniej, widac zalzawione oczy, wyrazny objaw kataru siennego.