Impresjonista - Kunzru Hari. Страница 57

Gertler krzyczy: „Do diabla z wami! Do diabla!” w strone okien kosciola sw. Jakuba. Aresztuja ich, jesli Jonathanowi, ktory pil z wiekszym umiarem, nie uda sie go przekonac, ze musza byc w szkole na sniadaniu, a to znaczy, ze musza natychmiast jechac. „Chodz juz, Paul, no chodz”. Jonathana nawiedza mysl, ze z kazda minuta zwloki gromadzi sie nad ich glowami zla energia. Z perspektywy czasu bedzie widzial te chwile jako poczatek konca swojego przyjaciela. W drodze powrotnej do Soho Gertler zabawia sie kopaniem kosza na smieci, ktory z loskotem toczy sie po Beak Street. Jonathan wciska mu do reki kluczyki i kaze ruszac. Gertler poslusznie wykonuje polecenie.

Droga powrotna do Norfolku obfituje w chwile grozy. Gertler jest tak pijany, ze glowa co chwila opada mu na kierownice. Co pare minut sa o wlos od katastrofy – zderzenia z wozem mleczarskim czy skrecajaca taksowka. Jonathan jest zdumiony, ze w ogole udalo im sie wyjechac z miasta.

– Wszyscy mnie nienawidza – mowi Gertler gdzies w Essex, gdy w koncu laduja na drzewie, Jonathan ma wrazenie, ze stracil przytomnosc na pare sekund, moze minute, a kiedy otwiera oczy, Gertler wciaz mowi, jakby nic sie nie stalo. – Wszyscy. Jak myslisz, czemu? – pyta.

Z rozcietego czola Gertlera krew plynie struzka do lewego oka. Szyba jest rozbita, przedni zderzak wolseleya zgruchotany, ale silnik

ciagle pracuje. Ani Gertler, ani Jonathan nie odniesli powazniejszych obrazen. Kilka minut pozniej, mimo wiatru wdzierajacego sie do wnetrza przez puste miejsce po szybie i mimo zaschnietej krwi na twarzy Gertlera, wszystko mogloby wydawac sie snem.

Kiedy docieraja do Chopham Constable, odswietnie ubrany mezczyzna z warsztatu zdziwionym wzrokiem patrzy na dwoch sponiewieranych chlopcow w rozbitym samochodzie. Jonathan i Gertler zostawiaja mu woz i wedruja wzdluz kruszacego sie muru w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca, przez ktore mogliby sie dostac na teren szkoly. Niedzielny poranek na wsi. Ptaki rozswiergotane na wysoka nute niczym orkiestra jazzowa. Jonathan jest juz w polowie muru, gdy widzi jakas postac obserwujaca ich spomiedzy drzew. Cherubinkowata buzia okolona kasztanowatymi lokami, bystre, szelmowskie oczy. Nie ma najmniejszych watpliwosci. To Waller, internatowa kokota.

Gdy Gertler laduje obok i przewraca sie, mruczac cos pod nosem, Jonathan wskazuje palcem w tamtym kierunku. Waller wie, ze zostal zauwazony, i daje nura w krzaki. Po chwili jego sylwetka miga juz miedzy drzewami. Gertler puszcza sie w pogon, wyrzucajac z siebie stek przeklenstw. Przerazony Jonathan patrzy, jak dopada mlodszego chlopca i powala na ziemie. Zly pomysl. Bardzo zly pomysl. Waller jest protegowanym Fender-Greene’a, a Gertler oklada go bez opamietania. Chlopiec wije sie na ziemi w zbutwialych lisciach, pluje i charczy: „Dorwe cie, dorwe cie”, gdy Gertler kleczy mu na piersi i bije po twarzy. Jonathan rzuca sie ku nim l odciaga przyjaciela. Obaj patrza, jak Waller wlecze sie w strone szkoly z chusteczka przytknieta do krwawiacego nosa. Kiedy jest juz dosc daleko, zaczynaja obrzucac sie oskarzeniami. Potem ramie w ramie, choc bez slowa, ciezkim krokiem wracaja do internatu.

Klopoty nie kaza na siebie dlugo czekac. W porze lunchu zjawia sie maly poslaniec i wzywa na spotkanie z Fender-Greene’em. Ten, dla podkreslenia powagi sytuacji, przyjmuje ich w swoim pokoju z okazalym zlotym zegarkiem na rece i w nowym krawacie. Szczesciem dla nich, mimo podejrzen potrafi im udowodnic jedynie to, ze naruszyli zasady. Chodzi o znecanie sie nad slabszymi. „Typowe dla ciebie, Gertler. Takie niechrzescijanski e”. Jonathan jest skruszony, Paul obojetny. Utrata przywilejow i chlosta zdaja sie zamykac sprawe. Ale to tylko pozory. Jonathan dobrze wie, ze skrzywdzili jednego z najwiekszych pupilkow Fender-Greene’a, chlopca, ktory pelni dla niego osobiste poslugi i umie go zadowolic. Poza tym Waller nie jest zwyczajnym faworytem. To Theda Bara internatu, trujaca egzotyczna roslina, ktora stala sie juz przyczyna wyrzucenia dwoch starszych chlopcow. Toleruje sie go ze wzgledu na opieke Fender-Greene’a i istnienie nagrody za zaslugi dla szkolnego teatru, ufundowanej ostatnio (w wielkim pospiechu) przez ojca.

Waller to niebezpieczny przeciwnik i w polaczeniu z Fender-Greene’em nie mozna go lekcewazyc. Jonathan na prozno usiluje przestrzec Gertlera. Paul zachowuje sie, jakby nie mial nic do stracenia. Przestaje chodzic na zajecia, odmawia noszenia krawatu, a kilka nastepnych dni spedza na opowiadaniu o stepach, wodce i upadku plutokracji, mieszajac Rosje i komunizm, az stapiaja sie w jedna calosc, w wolny kraj, gdzie nie ma mrozu, szkoly i Fender-Greene’a. Gertler nigdy nie byl w Rosji. Pojechalby jutro, gdyby tylko mogl. Jonathan slucha w milczeniu i stopniowo zamyka sie w sobie. Przynajmniej jeden z nich powinien byc czujny.

Pierwszy ruch Fender-Greene’a nastepuje pare dni pozniej z samego rana. Jonathan stoi w lazni, dygoczac pod leniwym strumieniem zimnej wody. Nagle spod sasiedniego prysznica dobiega jakis dzwiek. Jonathan odwraca sie zaskoczony i widzi Wallera, ktory pojawil sie znikad, a teraz patrzy mu w oczy i mydli wzwiedziony czlonek, lubieznie wydymajac wargi. Kiedy Jonathan mruga zalanymi woda oczami, Waller podchodzi blizej i robi ruch, jakby chcial go pocalowac. Na wpol spiacy Jonathan gwaltownym ruchem odpycha od siebie chlopca i chwyta recznik. W sama pore. Do srodka wpada Hoggart w towarzystwie dwoch starszych uczniow. Teraz widac jak na dloni, ze cala rzecz zostala ukartowana. Na widok Bridgemana i Wallera po przeciwnych stronach lazni Hoggart jest wyraznie rozczarowany. Mimo to wyglasza przemowe o Niemoralnosci, Czystosci Obyczajow i Grzechu, machajac Jonathanowi palcem przed nosem i osaczajac cuchnacym oddechem. „Cos z toba nie tak, Bridgeman, chociaz doktor Noble twierdzi inaczej. Cos nie tak”.

Gertlerowi dano trzy dni. W sobote tuz przed lunchem Jonathan wpada do pokoju i widzi poszarzalego na twarzy przyjaciela kleczacego obok walizy. Pomagierzy Fender-Greene’a stoja mu nad glowa. Gertler kladzie popiersie Lenina na bezladny stos ubran i papierow.

– Sprawdz swoje rzeczy, Bridgeman – mowi Porter, wyzszy z pomagierow. Po fasonie kamizelki i ksztalcie wasow widac, ze wzoruje sie na swoim znakomitym przywodcy. – Na wypadek, gdyby ten cholerny zydek cos ci ukradl.

Jonathan patrzy na Gertlera. Ten wzrusza ramionami.

– Sprawdz, jesli chcesz.

– Nie badz idiota.

Gertler ma zaczerwienione oczy. Wyglada, jakby niedawno plakal.

– Twoja strata – wtraca Porter. Stojacy przy oknie Manning parska smiechem.

– Mowia, ze ukradlem Wallerowi pieciofuntowy banknot z portfela – mruczy Gertler.

– My nic nie mowimy – rzuca szyderczo Manning. – Znalezlismy te forse u ciebie. Przeklety zlodziej.

– Co teraz bedzie? – pyta Jonathan.

– Juz sie stalo. Briggs odwozi mnie na stacje na pociag o czwartej.

– Pomoge ci. Pojde do doktora Noble’a. Gertler wyglada na smiertelnie znuzonego.

– To na nic – mowi.

Jonathan nalega. Pelen determinacji idzie w strone kwater doktora Noble’a, lecz po drodze zwalnia kroku, waha sie. To chyba nie bylo najmadrzejsze posuniecie. Moze Gertler chce byc outsiderem. Obnosi sie z komunizmem jak z odznaka. Jego rodzina ma pieniadze. Na pewno nie spotka go nic zlego. Jonathan nie chce zwracac na siebie uwagi. Powinien wtapiac sie w tlo, a nie wychylac bez potrzeby. Odczekawszy stosowna chwile, wraca i oznajmia Gertlerowi, ze doktor Noble nie zmieni zdania.

– Dzieki, ze probowales, Johnny – mowi Gertler. – Nie zapomne o tym. – Daje Jonathanowi adres swojego ojca. Jonathan obiecuje, ze napisze, choc dobrze wie (i czuje, jak od tej wiedzy coraz bardziej przewraca mu sie w zoladku), ze tego nie zrobi. On i Paul podrozuja w roznych kierunkach. Jeden poza nawias, drugi ku harmonii z reszta. O wpol do czwartej stoja obok dwukolki. Briggs zaprzega nieposluszna stara szkape.

– Zegnaj – mowi Gertler.

– Sluchaj, Paul… – zaczyna Jonathan. Chce mu powiedziec o sobie, dac mu prawde, z ktora Gertler moglby odjechac. Ale to wszystko jest zbyt skomplikowane, zeby teraz zaczac o tym mowic. – Powodzenia – rzuca wreszcie nieprzekonujaco. Sciskaja sobie dlonie.

– Pozdrow ode mnie Oksford. Powiedz im, ze przyjade ich spalic.

Po tych slowach Paul Gertler odjezdza. Jonathan wraca do pokoju i tepo wpatruje sie w puste biurko, oprozniona do polowy polke na ksiazki. Rzadko bywal tak samotny jak teraz.

?

– Orchidee – mowi doktor Noble – moga przybierac rozmaite formy.

Od wydalenia Gertlera uplynal tydzien. Jonathan oplata drutem drewniany kloc. Szykuje podporke dla nowego epifitu.

– Przypominaja ksztaltem wiele rzeczy – ciagnie Noble. – Te ceche odzwierciedlaja ich ludowe nazwy, oparte na widocznym podobienstwie albo na zwiazku miedzy kwiatem i innym aspektem natury. Na przyklad Golab, Tygrys, zachwycajacy Ptak w Locie, rozne odmiany Pantofelkow, a przede wszystkim Aceras anthropophorum, Orchidea Ludzka z pekiem malych zoltych kwiatow, ktore ksztaltem przypominaja cialo czlowieka. Zupelnie jak korzen mandragory, choc nie wiem, czy z ta orchidea tez wiaza sie podobne przesady, co z mandragora.

Jonathan podaje mu sekator.

– Z drugiej strony, niektore orchidee sa mistrzyniami podstepu. Orchidea miseczkowata wabi owady wonia plci przeciwnej, wiezi je i wypuszcza, dopiero gdy pokryja sie jej pylkiem. Kwiat w okrutny sposob wykorzystuje pragnienie malego owada dla wlasnych celow. Dekadenckie i urocze. Ale ponad nimi mamy ciebie, kochanie, elegancje i zepsucie w jednym.

Jonathan slyszy gluchy loskot. Nieswiadomie zrzucil doniczke na drewniana podloge.

– Niezdara z ciebie, Bridgeman. – Noble potrzasa glowa. Jonathan kleka, by pozbierac kawalki roztrzaskanej donicy. Gdy szuka ich przy nogach doktora, okrytych znoszonymi brazowymi trzewikami, uswiadamia sobie, ze ostatnie zdanie przemowy bylo skierowane do malej lokatorki skrzynki ustawionej naprzeciw nich, do orchidei o jaskrawych platkach, na przemian zoltych i czerwonych.

– Ophiys apifera, powszechnie znana jako Pszczola. Tak, kochanie. O tobie mowie. O twoich ksztaltach pszczoly, o twoim kuszacym zenskim zapachu. Wystarczy, zeby omamic usychajacego z milosci trutnia. Wystarczy, zeby wciagnac go do srodka.