Impresjonista - Kunzru Hari. Страница 79

Kto przybywa z dalekiego swiata, by zabierac mezczyzn Fotse? Czyje uprzykrzone duchy tak kieruja kobietami przy wielkim bebnie, ze nawet gdy w desperacji tancza przed jaskiniami zmarlych, przodkowie niezmiernie rzadko zabieraja je z soba, zostawiajac we wladaniu tupiacego Sahjata i Massa-Missi?

Kto moglby byc bardziej przewrotny niz biali ludzie?

Przed switem Jonathan i Gittens wracaja do obozu. Nie bardzo wiedza, jak wytlumaczyc to, co widzieli. Jonathan jest zaniepokojony, ale Gittens odczuwa ulge. „Swietuja – mowi. – To ich sposob na uczczenie naszego przybycia”.

Kiedy opowiadaja o wszystkim profesorowi Chapelowi, ten okazuje wielkie niezadowolenie. Ignoruje relacje podekscytowanego Gittensa na temat tanca obrazujacego opetanie i wyglasza plomienna przemowe, w ktorej roi sie od slow i wyrazen typu „eskapada”, „skandaliczny” i „czy to sie komus podoba, czy nie”. Wszelkie kontakty z Fotse powinny byc usankcjonowane przez niego. On kieruje ta ekspedycja i nie pozwoli, by podwazano jego autorytet. Z przeciwnej strony paleniska dobiega glosny, bezczelny smiech Marchanta. W bezsilnej wscieklosci profesor zwraca sie do Jonathana.

– A jesli o ciebie chodzi, to zdaje mi sie, ze miales cos do zrobienia – rzuca warkliwie. – Czy nie czas, zebys przestal paletac sie po obozie i ruszyl w teren?

?

Nastepnego dnia Jonathan wyrusza w teren. Z trzema tragarzami, ktorzy niosa jego papiery i sprzet obozowy, przekracza wyschle koryto ponizej zagrody Daou. Tragarze nazywaja sie Idris, Ali i Danjuma. Kiedy wydaje im polecenia, uswiadamia sobie, ze sie ich boi. Rozmawiaja miedzy soba przyciszonymi glosami w jezyku hausa, obserwujac go z beznamietnym wyrazem twarzy. Sa pierwszymi tubylcami, ktorymi przyszlo mu samodzielnie kierowac. Odczuwa ulge, ze opuszcza strefe cienia rzucanego przez zbocze, ale jak zabrac sie do spisu ludnosci, pozostaje dla niego tajemnica. Wiekszosc rzadowych instrukcji dotyczy rad wioskowych, pomniejszych wodzow i spisow w jezyku arabskim, ale poniewaz Fotse (wysoce zdecentralizowani i mniej lub bardziej wolni od czyjegokolwiek nadzoru) nie zyja w wioskach, nie maja jasnego systemu lokalnych rzadow i nie pisza po arabsku, zadnej z nich nie da sie tu zastosowac. Dopoki Gregg i Marchant nie skoncza pomiarow, nie bedzie dokladnych map krainy Fotse. Jedynymi nosnikami informacji sa naszyjniki, ktore rejestruja transakcje Fo, ale Fotse niszcza je po sfinalizowaniu sprawy. Spytany, iloma ludzmi rzadzi, Daou zazwyczaj mowi „sto i dziesiec”, co jest u Fotse zwyczajowym okresleniem na „calkiem duzo”. Jak wykazaly badania nad matematyka Fotse (Chapel 1913), potrafia wyrazac wielkie liczby i abstrakcyjne wartosci ulamkowe. Jonathan odnosi wiec wrazenie, ze wodz po prostu nie ma ochoty na wspolprace. Jego deklamator szacuje liczbe poddanych wodza na „tyle dzikich koz, ile wdrapuje sie na Grzbiet Jaszczurki”, co i tak Jonathanowi niewiele mowi. Kiedy deklamator pyta retorycznie, czemu ktos mialby byc na tyle glupi, zeby liczyc dzikie kozy na Grzbiecie Jaszczurki, Jonathan nie potrafi mu odpowiedziec.

Zaczyna od pierwszej zagrody, na jaka sie natyka, i oznacza ja na liscie numerem jeden.

System nie jest jednak najlepszy.

Mieszkancy przewaznie chowaja sie przed nim. Wysyla wtedy swoich ludzi, by przetrzasali spichlerze, zagrody dla zwierzat albo pobliskie zarosla. Tragarze wypelniaja zadanie bez entuzjazmu i zwykle wracaja z poszukiwan sami. Jonathan zaczyna szacowac liczbe mieszkancow jednej zagrody na podstawie liczby misek do jedzenia. Kiedy znajduja sie wlasciciele, czasem ze strachu nie moga wykrztusic slowa. Przytuleni do siebie w obejsciu, potrafia tylko rozpaczliwie blagac, by wrocil na swoje ziemie. Jesli udaje mu sie ich uspokoic, czesto nie rozumieja, czego od nich chce, albo podaja mu wymyslone liczby („Trzy? Widze przynajmniej dziesiec”). Bywa, ze usiluja go przekupic, oferujac kozie mieso i piwo z prosa, albo szeptem kaza swoim dzieciom uczepic sie jego szortow i glosno plakac. To ostatnie dziala. Jesli jest cos, czego Jonathan nie moze zniesc, to szarpanie ubran przez szlochajace dzieci. Wtedy zazwyczaj odchodzi i sam wpisuje liczby, ktore wydaja sie najbardziej prawdopodobne.

Pod koniec pierwszego tygodnia ma na koncie trzynascie zagrod.

Probuje roznych sposobow, by jego wizyty przebiegaly mniej dramatycznie. Usmiecha sie. Spiewa. Daje dzieciom kolorowe formularze do zabawy i nie prosi o zwrot. Ale ani ludzie nie boja sie mniej, ani jego praca nie staje sie przyjemniejsza. Jego sludzy nienawidza Fotse i czuja wstret przed ich dotykaniem. Boja sie chorob i zanieczyszczenia. Kiedy wywlekaja opornych rolnikow z kryjowek, demonstruja obrzydzenie brutalnoscia. Jonathan najpierw rozkazuje, potem prosi, wreszcie blaga o lagodne traktowanie Fotse, ale Idris, Ali i Danjuma nic sobie z tego nie robia. Kiedy Idris bije ktoregos z mezczyzn w tyl glowy na oczach jego zony i dzieci, Jonathan wie, ze dluzej nie wytrzyma.

Tego wieczoru rozbija oboz w cieniu rozlozystego drzewa. Kiedy tragarze zasypiaja, siada na trzeszczacym krzesle i probuje myslec.

Wie, ze dotarl do kresu czegos. Ta swiadomosc powoduje wstrzas. Jakby skakal do basenu z wysoka i dotknal dna rekami.

Po co ma to robic?

Z uplywem godzin upal slabnie. Ziemia i cialo Jonathana oddaja cieplo, az do chwili, w ktorej Jonathana przenika nagly chlod. Uderza go mysl, ze glebia, ktorej dotknal, to on sam.

Po co liczyc Fotse? Kto bylby na tyle pokrecony? Jonathan oczywiscie wie, po co – w imie Boga i Anglii, Imperium i Cywilizacji, Postepu i Nowoczesnosci, Moralnosci i Honoru. Ma to wszystko zapisane w swoich notatnikach. Ale to jest na kartkach notatnikow, nie w nim. On sam nie dba o zadne z tych slow. Nie czuje ich i wlasnie ten brak jest wylozonym kafelkami dnem basenu. Jonathan Bridgeman dociera do tego miejsca, ale glebiej nie potrafi. Gdyby te slowa cos dla niego znaczyly, mialby wole liczyc Fotse i zbierac dane o nich.

Ale on nie czuje tych slow.

Wraz z chlodem nocy nadchodzi uzalanie sie nad soba. Jonathan zaczyna mruczec pod nosem. To miala byc przygoda. Bridgeman uznalby to za przygode. Bylby juz imperialnym bohaterem. Dzielny i madry Beau Bridgeman z krainy Fotse, najbardziej angielski w Afryce.

Co on tu robi?

Odkad stal sie Jonathanem, probowal unikac takich mysli. Wmawial sobie, ze pierwowzor i nastepca pasuja do siebie idealnie. Kiedykolwiek opadaly go watpliwosci, czym predzej je rozpraszal.

Kim bylby gdzie indziej?

Khwaja-sara, zonglujacym nowymi wcieleniami jak kuglarz. Jonathan nauczyl sie tej sztuczki. Ludzie zwracaja uwage na zewnetrzne formy – szerokosc mankietow, brzmienie wargowo-zebowego, szczelinowego „w”. Stanie sie kims innym to tylko kwestia zmiany krawca i pamietania, by dotykac dolna warga krawedzi gornych zebow. Latwe; chyba ze metamorfoza jest bezwiedna, ze palce traca oparcie i czlowieka ogarnia strach przed nieuchronnym upadkiem. Wtedy metamorfoza jest ucieczka; biegiem, ktoremu towarzyszy grozba, ze kiedy sie przystanie, wroca podejrzenia, ze nikt nie biegnie. Nikt. I nikt sie nie zatrzymuje. Ze nikogo tam nie ma.

Noc dziala przygnebiajaco. Przez chwile Jonathan zastanawia sie, czy nie odstrzelic sobie lba bronia mysliwska. Przynajmniej umarlby jak Bridgeman. Eleganckie, angielskie rozwiazanie, choc wymaga zdjecia butow i skarpetek. Kiedy schyla sie i zaczyna rozwiazywac sznurowadla, uswiadamia sobie, ze sila woli, jakiej wymaga samobojstwo, byla jedna z cech Bridgemana, nie jego. W odruchu rozpaczy siega do kieszeni koszuli khaki i z sekretnego miejsca na sercu wyjmuje pierscionek zareczynowy dla Star. Miotajac przeklenstwa, wyrzuca go jak najdalej od siebie.

Kiedy sie odwraca, napotyka metne spojrzenia trzech zaspanych tragarzy. Usilujac zapanowac nad soba, kaze im wracac do namiotu. Sam chwiejnym krokiem idzie do swojego.

Rano juz wie. Nie chce kontynuowac spisu, ale nie chce tez wracac do obozu. Postanawia robic wszystko, co do tej pory, z jednym wyjatkiem: zamiast wchodzic na teren zagrod, bedzie je omijal i wpisze do notesu wymyslone dane. Kiedy pierwszy raz okraza zagrode w odleglosci paruset jardow, Idris i reszta patrza na niego dziwnie, ale nic nie mowia. Po jakims czasie akceptuja to jako nowa praktyke, ani mniej, ani bardziej cudaczna niz wszystko, co im kazano robic do tej pory. Jonathan wedruje wiec zygzakiem po krainie Fotse i stopniowo zatraca poczucie kierunku.

Nie prosi tragarzy o pomoc. A oni jej nie proponuja. Po jakims czasie zaczyna rozpoznawac punkty orientacyjne. Wydaje mu sie, ze krazy w kolko. Wszystkie zagrody wygladaja tak samo: niewielki krag stozkowatych chat wokol centralnego placu. Po trzydziestej zlewaja sie w jedno.

Mozna je odroznic jedynie po kapliczkach. Kazda zagroda ma swoja, czasem na placu, czasem na polach, gdzie bozki opiekuja sie plonami. Stoja pod oslona malenkich strzech. Przybieraja rozmaite formy: kamien, rzezba w drewnie, malowane i niemalowane, bezksztaltne gliniane bryly ze skorupkami wcisnietymi w miejsce oczu i ust. W jedna z nich wcisnieto kawaleczki niebieskiego kafla, ktory musial przywedrowac tu przez pustynie z kims z polnocy. W innej znalazl sie kawalek oksydowanego metalu, ktory okazuje sie zamkiem pistoletu skalkowego. Jego drewniane lozysko wyjadly termity. Wszystkie bozki sa wysmarowane mieszanina kolorowych proszkow, mleka i piwa z prosa, ofiarowana przodkom. Gdy Jonathan staje przed brzuchata figurka z kokiem na glowie i zastanawia sie, czy juz ja widzial, dochodza go trzaski gramofonu. Jest niedaleko obozu.

?

Pod nieobecnosc Jonathana obsesja Marchanta na punkcie latryn okazuje sie usprawiedliwiona. Oryginalny model (zwykly row) wkrotce zostaje zastapiony wersja numer dwa, a potem wersja numer trzy. Wersja numer trzy to starannie dopracowany model: dwie drewniane deski z otworami (pilot i strzelec), osloniete ze wszystkich stron drzewem i brezentem, z zamykanymi drzwiczkami od frontu. Choc pierwotnym zamiarem Marchanta bylo calkowite rozdzielenie toalet, rzeczywistosc go przerosla. Uczestnikow wyprawy dopadla choroba i przez dziesiec dni nikt nie jest soba.

Choroba objawia sie straszliwym, szarpiacym wnetrznosci bolem i gwaltownym rozwolnieniem, co oznacza, ze obie deski sa okupowane niemal bez przerwy. W mysl zasady „szczesliwi, ktorzy posiadaja”, zaden uzytkownik nie pali sie do odstapienia swego miejsca rozszalalym kolegom. Walenie do drzwi, zniewagi, a nawet grozby staja sie chlebem powszednim. Kulminacja szybko postepujacego zdziczenia obyczajow jest moment, w ktorym Gregg strzalem z rewolweru gruchocze zamkniecie drzwi w czesci dla strzelca, wywleka stamtad przerazonego Gittensa, a sam barykaduje sie w srodku. Marchant koi mu nerwy, spiewajac przez sciane stare, sentymentalne piesni wojskowe. Po tym zdarzeniu za zgoda wszystkich czlonkow ekspedycji oslony zostaja rozebrane, a latryny ogloszone strefa neutralna. Obserwatorzy Fotse donosza Daou, ze nawet podczas choroby zaden z bialych nie pomyslal o zalatwieniu swoich potrzeb w krzakach. (Dziwni z nich ludzie!). Najwyrazniej wartosc duchowa owych desek ma cos wspolnego z pokuta.