Impresjonista - Kunzru Hari. Страница 81
Jonathanowi wydaje sie, ze umiera.
Na jego pokrytym kurzem ciele nie ma ani jednej kropli potu. Wstrzasaja nim dreszcze, fale zimna przechodza od rak i nog ku zoladkowi, wywolujac mdlosci. Zaczynaja sie halucynacje. Wysoko na stoku przywarl do skal stary mezczyzna w czerwonych butach i czerwonym kapeluszu. Wizja Jonathana nabiera intensywnosci. Starzec niczym pajak przesuwa sie po skalnej scianie glowa w dol. Czasem wczepia sie w skale i posypuje dlonie bialym proszkiem czerpanym z woreczka zawieszonego u pasa. Czasem nonszalancko zwisa na jednej rece nad urwiskiem, majac pod stopami jedynie kilkaset stop powietrza. Porusza sie szybko i po linii prostej. Czerwien jego butow i kapelusza jest tak intensywna, ze az nieprawdopodobna… Nastepny obraz, jaki ukazuje sie oczom Jonathana, to twarze Fotse, szczelnie wypelniajace blekitna przestrzen nad jego glowa. Mezczyzni o zamazanych oczach i skomplikowanych spiralnych bliznach. Wyciaga sie do niego wiele rak, blizny wiruja mu przed oczami, usiluje siasc, ale jedyne, na co potrafi sie zdobyc jego cialo, to kolejny napad dreszczy. Ktos podaje mu wode. Blekitne okno nieba kolysze sie raz w lewo, raz w prawo, raz w lewo, raz w prawo – do wtoru niskich glosow, intonujacych w kolko te sama piesn. Slonce nieznosnie pali mu skore. Niebo podskakuje i drga, poki w jednej chwili nie znika z pola widzenia. Teraz jest juz tylko chlod i ogien migajacy na kamieniu. Jonathan wie – to jedna jedyna pewna rzecz – ze jest teraz pod ziemia.
Fotse niosa go do wnetrza ziemi i ukladaja w miejscu, gdzie pod nogami chrzeszcza kamienie, a sufit przypomina kopule. W swietle ognia Jonathan widzi na scianach jaskini tysiace czerwonych odciskow dloni. Nagle widok przeslaniaja mu nisko pochylone nad nim glowy. Jedna z nich w czerwonej czapce. Nalezy do starca, ktory potrzasajac kosciana grzechotka i rozczapierzajac konczyny jak pajak, polglosem szepcze mu cos do ucha. Do Jonathana wyciaga sie wiele rak. Powoli zaczynaja go rozbierac. Jonathan czuje palce rozpinajace mu guziki, zdejmujace pasek przy szortach. Nie ma sily protestowac, gdy lapia go za kostki i rozsuwaja nogi; gdy obce palce pocieraja i szczypia kazdy skrawek jego ciala, rozchylaja posladki, unosza moszne, otwieraja usta; gdy zaglebiaja sie w nos i uszy, odsuwaja napletek, podnosza rece i przesuwaja sie po wlosach. Przez caly czas miga mu przed oczami wyrazista twarz starca w czerwonej czapce. Slyszy klekot grzechotki i intonowanie, milknace na krotko, by powrocic ze zdwojona moca. Rece smaruja go od stop do glow glina, ktora w miare wysychania tworzy kaolinowy pancerz na skorze. Zeby Jonathana zgrzytaja o twarda krawedz glinianej miseczki. Ktos unosi mu glowe i poi jakims gorzkim plynem, ktory struzka cieknie po brodzie.
Jonathan opada z powrotem na ziemie.
A potem wzbija sie pod sklepienie jaskini, podczas gdy jego cialo tarza sie w pyle, wije, zgrzyta zebami z bolu, ktorego tak naprawde nie czuje, poniewaz jego duch wyrywa sie z ciemnego lona jaskini przez wylot w Grzbiecie Jaszczurki i szybuje daleko, coraz dalej, coraz szybciej, az zagajniki na ziemi upodabniaja sie do spadajacych gwiazd. I wtedy lot, rownie nagle, jak sie rozpoczal, zostaje przerwany. Duch Jonathana zawisa przez moment nad obozem ekspedycji i widzi posepne twarze wpatrzone w ogien. Te twarze drgaja i zamazuja sie, gdy jakas sila wzywa go do powrotu i wtlacza przez czubek glowy do wnetrza ciala, teraz uwiezionego w twardej glinianej skorupie, wewnatrz ktorej wszystko jest plynne, bezksztaltne i zmienne.
Jonathan lezy tam wiele godzin, a moze dni. Wypalone pochodnie zastepowane sa nowymi, a odcisniete dlonie poruszaja sie po stalej orbicie jak gwiazdozbiory w planetarium. Czasem zjawiaja sie mlodzi adepci, by go nakarmic. Lyzeczka za lyzeczka podaja mu owsianke, a potem porcje gorzkiego lekarstwa. Jonathan patrzy na sklepienie pokryte odciskami rak i czuje, jak skala oddycha. Na dzwiek glosu starca odkrywa, ze moze odwracac glowe, a jego rece sluchaja polecen. Czuje podloge, na ktorej lezy, slyszy chrzest dotykanych kamykow. Palcami trafia na jakis ostry przedmiot. Podnosi go ku oczom i rozpoznaje kawalek kosci. Co za dziwne uczucie: moc latac, byc zamknietym w glinianej skorupie i lezec na dywanie z kosci, wyscielajacym potezna, zywa skale.
Ludzie przychodza i odchodza, ale starzec jest przy nim caly czas. Potrzasa grzechotka, monotonnym glosem intonuje piesni, niestrudzenie odprawiajac swoj prosty rytual w skalnej niszy, w ktorej miesci sie oltarzyk zastawiony najrozmaitszymi przedmiotami. W tykwach sa jeszcze kleiste resztki ofiarnego napoju. Sa kute noze z mosiadzu, wiazki ziol, czaszka psa owinieta wyschla trawa. Wnetrze niszy jest tak obficie spryskane kreda, krwia i piwem z prosa, ze na pierwszy rzut oka trudno dostrzec inne przedmioty: scyzoryk, podreczne lusterko, puste puszki po fasoli i dwie laleczki, o ktorych istnieniu zupelnie zapomnial. To kupione w porcie figurki kolonialistow o dlugich nosach i w bulwiastych kapeluszach. Wszystko skradzione z obozu i przyniesione do grot zmarlych.
Przychodza mlodzi mezczyzni. Kleknawszy przed starcem, przekazuja wiadomosci, w zamian otrzymujac blogoslawienstwa. Jonathan obserwuje to wszystko i coraz bardziej utwierdza sie w przekonaniu, ze znalazl sie w tajnej siedzibie sztabu, ze oltarz jest wojskowa mapa spornego terytorium, a natlok przedmiotow magiczna siecia triangulacyjna krainy Fotse, jego wlasnego ciala i jaskin. Starzec zauwaza, ze Jonathan sie ocknal, i z miejsca przerywa rytual, jakby to byla zwyczajna czynnosc, jakby naprawial narzedzia albo przygotowywal posilek. Zaczynaja rozmawiac. Choc trudno o calkowite porozumienie, choc ich kontakt jest fragmentaryczny i rozmowa sie rwie, Jonathan powoli zaczyna rozumiec, co starzec ma mu do powiedzenia: przy ich rozmowie obecni sa wszyscy zmarli i uslysza kazde slowo.
Jonathan siada i wypija troche wody. Przez chwile milcza obaj, wsluchani w oddech skaly. Potem starzec opowiada mu o przodkach, ktorzy przestali wychodzic z jaskin i prowadzic kobiety podczas ceremonii. Czas rozpadl sie na „przedtem” i „teraz”, a wszystko z winy czarownikow. Mowi, jaki piekny bylby swiat bez czarow, ktore niszcza zycie spokojnych ludzi; jak ludzie wyobrazili sobie to piekno i polaczyli sie – mezczyzni z roznych klanow i rodow, w roznym wieku, czlonkowie tajemnych stowarzyszen – w nowe stowarzyszenie, najbardziej tajemne z tajemnych, ktore przybralo miano od twardej trawy o szerokich zdzblach, zwanej przez Fotse „igla”. Podziemna czesc trawy-igly nie ma ani poczatku, ani konca; to niewidoczna platanina lyka, ktore wypuszcza pedy tak ostre, ze potrafia przeciac skore, jesli czlowiek jest na tyle glupi, by na nie stapnac. To samo dzieje sie ze stowarzyszeniem igly. Nie ma ani glowy, ani srodka. Wzrasta pod ziemia Fotse, lecz kiedy nadejdzie czas, wystrzeli na powierzchnie i unicestw czary raz na zawsze.
Starzec mowi do Jonathana, ktory to zapada w sen, to sie budzi. Wraz z naplywajacymi falami goraczki na przemian traci i odzyskuje swiadomosc. Stopniowo dociera do niego, co starzec chce mu powiedziec. U czarownikow wszystko jest na odwrot. Dla nich dobro jest zle, a zlo dobre. Najwyzszy czas na zniszczenie czarow. Czarownicy, ktorych Fotse chca unieszkodliwic, obozuja w dolinie. Z nastaniem dnia wszyscy biali beda martwi.
Starzec mowi cos jeszcze. Czarownicy maja na ciele znaki, ktore niezawodnie zdradzaja ich zla nature. Obejrzal cialo Jonathana w poszukiwaniu takich znakow i nie znalazl ani jednego. Choc ze skora wywrocona na druga strone i ze strzelba, ktora wypuszcza na odleglosc male, twarde przedmioty powalajace ludzi, wyglada jak czarownik, w jego przypadku wyglad jest mylacy. Zdarza sie czasem, ze ktos da sie zwiesc towarzyszom podrozy, nie odczyni urokow albo zasnie w niebezpiecznym miejscu, a wtedy jego cialo zasiedlaja duchy.
W sposob najlagodniejszy z mozliwych starzec uswiadamia Jonathanowi, ze zostal opetany przez ducha Europejczyka. Juz niedlugo stowarzyszenie igly wyrosnie spod ziemi, zabije tamtych bialych i zmiele ich kosci na proszek, ale w jego wypadku nie bedzie to konieczne. Zamiast tego starzec wygoni z niego ducha (co, niestety, bedzie bolesne).
Jonathana ogrania strach. Blaga starca, by tego nie robil. „Prosze… Nie jestem zly. Nie jestem czarownikiem. Jesli wygonisz ze mnie tego ducha, nic nie zostanie”. Stary czlowiek klepie go uspokajajaco po plecach i podaje tykwe z gestym, gorzkim napojem.
Po pierwszym lyku wnetrznosci Jonathana lapie gwaltowny skurcz. Wymiotuje. Starzec znow kaze mu pic. Jonathan znow wymiotuje. Wszystko powtarza sie do chwili, az Jonathan ma wrazenie, ze patrzy na swoje zaslinione dlonie z bardzo daleka. Odleglosc zwieksza sie raptownie, jakby jego cialo wyciagalo sie pod sklepienie jaskini. Potem dzieje sie z nim cos niepokojacego. Choc nadal jest w jaskini i lezy w srodku konturu postaci obwiedzionego przez starca kreda, jednoczesnie wylatuje przez ujscie jaskini w dol zbocza ku obozowi bialych ludzi. Ziemia miga mu pod stopami, gdy przelatuje nad nia bialy jak kosc lsniaca w ksiezycowej poswiacie.
Siedza na ziemi pokrytej popiolem i patrza na niego szklanymi oczyma. Lyzka za lyzka wkladaja jedzenie do wielkich ust i od czasu do czasu drapia sie zoltawymi paznokciami. Za profesorem lezy arka przedmiotow martwych, stos skrzynek, ktore w ciagu ostatnich tygodni on i Gittens ostroznie i skrupulatnie zapelniali. Wzieli wszystko, co sie dalo zabrac z ziemi Fotse: garnki na wode, motyki, kosci do wrozenia, naszyjniki Fo… Czego sie nie dalo wziac, utrwalili na fotografiach. Klisze zapakowali razem z przedmiotami. Ze swiatlem w nich uwiezionym sa ostatnim swiadectwem z ginacego miejsca, ktore w ich oczach jest juz historia.
Jonathan unosi sie nad obozem i patrzy. Widzi skradajacych sie wojownikow. Rzad ruchliwych czarnych plecow dazacych ku jednemu punktowi, ku pomaranczowej kuli ogniska. Widzi bialych w trakcie jedzenia. U nich rzeczywiscie wszystko jest na opak.
Starzec potrzasa grzechotka i intonuje piesni, a mlodzi adepci, przytrzymujac pacjentowi rece i nogi, smaruja mu twarz i barki popiolem. Potem rozgrzewaja w ogniu metalowe glownie. Tak trzeba, poniewaz rzecz dotyczy skory, ktora potrafi zwiesc, jesli przestrzen i czas nie sa w niej utrwalone tak, by czlowiek nigdy nie zboczyl z drogi. Tego nie da sie zrobic bez bebnow. Duchy komunikuja sie za posrednictwem okreslonych dzwiekow. Bebny dudnia wiec i lomocza coraz donosniej, coraz intensywniej. Nad glowa pacjenta krazy maska podawana z rak do rak, by zachecic ducha do wyjscia. Rozzarzone glownie raz za razem dotykaja roznych miejsc na jego ciele: krzyza, karku, ud, ramion i klatki piersiowej. Kazde dotkniecie rozgrzanego metalu nadaje Jonathanowi wlasciwy kierunek, wiaze go nierozerwalnie z czasem i z miejscem, w ktorym powstaja znaki. Odtad juz gdziekolwiek sie znajdzie i gdziekolwiek zasnie, nigdy sie nie zagubi.