Zapa?ka Na Zakr?cie - Siesicka Krystyna. Страница 15
Marcin rozesmial sie. Byla w tym wyrazna ulga.
– Jego ojciec jest kapitanem MO.
– Znasz go? – zapytalam niewinnie.
– Tak – odparl krotko.
– A jaka jest jego matka?
– Nie znam jej. Mama widziala, ze polakierowalas paznokcie?
– Tak. Pozwolila mi. To prawie bezbarwna emalia.
Nagle zrobilo mi sie strasznie goraco. Czulam sie tak, jak dziecko, ktore zlozylo nieoczekiwanie dla siebie kilka czastek tajemniczej lamiglowki. Ale rysunek okazywal sie straszny! Dzieci nie lubia strasznych obrazkow. Potem snia im sie w nocy i dzieci krzycza przez sen. Wojtek Ligota bal sie, ze Marcin przyjazni sie z nim z wyrachowania. Marcin nie zna jego matki. Zna tylko ojca, ktory jest kapitanem MO. Ale moze poznal go w domu.
– Bywasz u Wojtka w domu? – zapytalam, wyobrazajac sobie, ze jestem szalenie sprytna.
Marcin wzial szklanke z herbata w obydwie rece i pil malymi lykami. Przez caly czas patrzyl na mnie dziwnym wzrokiem.
– Uparta jestes – powiedzial miedzy jednym a drugim lykiem – ale obiecalem sobie solennie, ze nigdy ci nie sklamie. Nie, bywam u nich w domu.
Nie powiedzial nic wiecej, a ja nie moglam pytac. No, nie moglam. Niektore dzieci, widzac, ze obrazek jest zbyt straszny, nie ukladaja go do konca. Po prostu bawia sie czastkami lamiglowki. Bawia sie! Ale przeciez… przeciez dla mnie to nie byla zabawa! Patrzylam na Marcina i coraz dobitniej rozumialam, ze to nie byla zabawa. Marcin odstawil szklanke i automatycznym gestem okrecal ja na spodeczku. Przygladal sie ciemno-rudej herbacie i milczal. "Czemu nic nie chce mowic? – myslalam z rozpacza- dlaczego nie opowie mi wszystkiego? Co go powstrzymuje? Brak zaufania? Zal? Wstyd? Zapewne. Ale przeciez jest mi ciezko z tym! Jeszcze ciezej, niz gdybym wiedziala! Boi sie, ze odejde. Przeciez go kocham, wie, chociaz nigdy nie mowie mu o tym!" Nie zastanawialam sie dluzej.
– Nigdy nie byles mi taki bliski, jak w tej chwili… – powiedzialam.
Podniosl gwaltownie wzrok. Siegnal po moja dlon i szybkim ruchem zblizyl ja do swoich ust. Nie byl pierwszym mezczyzna, ktory pocalowal mnie w reke, ale po raz pierwszy zrozumialam, ze zaczynam byc dorosla.
Marcin zapalil papierosa. Rozejrzalam sie po Gongu. Dokola nas byl juz ten charakterystyczny, swiateczny nastroj. Ja takze ulegalam mu jeszcze przed godzina, kiedy zmarznieci stalismy z Marcinem w kolejce po karpie. Ale dobry nastroj jest jak balonik. Wystarczy drobne uklucie i juz po wszystkim.
Marcin poczekal ze mna na autobus. Wsiadlam, ale kiedy chcialam jeszcze popatrzec na niego przez okno, nic nie dojrzalam. Szyby byly oszronione. Od przystanku szlam do domu przez park. Byla cudowna pogoda, taka jaka najbardziej lubie w okresie swiat. Mama wybiegla do przedpokoju, kiedy uslyszala, ze wracam.
– Masz ryby? Swietnie! A juz sie balam, ze mozemy zostac bez ryb! Wiesz, Alusia kupila zupelnie niezla choinke, zobacz! Jest na balkonie! Nie dziwisz sie, ze jestem w domu? Zwolnilam sie! Wyobraz sobie! Tak mi sie udalo! Zdejmij buty, kochanie, zaciagnelam podloge! Co… Mada? Co ci sie stalo? No…? Malutka? Co sie stalo?
Nic sie nie stalo. Po prostu nie zdejmujac plaszcza, nie odkladajac siatki, podeszlam do mamy i wtulilam twarz w to najcudowniejsze miejsce mojego dziecinstwa, na jej ramieniu, przy jej cieplej szyi, przy jej wlosach pachnacych ziolowym szamponem. Przez otwarte do pokoju drzwi widzialam lsniaca posadzke i na wprost, za oknem balkonowym – zielona, gesta choinke.
Ja tego Ola na oczy nie widzialem. Owszem, Mada opowiadala mi o nim i na odleglosc chlopak wydawal sie nawet sympatyczny. A juz na pewno nie mial zlych intencji. Ale niezaleznie od intencji ludzie nie powinni wsadzac nosa w nie swoje sprawy, a juz na pewno nie powinni wsadzac go wtedy, kiedy nikt ich o to nie prosi. Olo wsadzil. Nie wiem, po co. Czy rzeczywiscie byla to dbalosc o Made, czy wscibstwo, czy tez drzemala w Olu dusza Sherlocka? I jeszcze gdyby przyszedl z tym wszystkim do mnie, rzecz wygladalaby inaczej. Ale on nie. On musial naokolutko, tak zeby niczego nie rozwiklac po prostu. Dlatego sadze, ze to Holmes obudzil sie w Olu pewnego styczniowego poranka.
Niewatpliwie, w okresie swiat musial rozmawiac z Mada o mnie. Bo niby skad? A Mada byla w zlym nastroju i byc moze odczuwala potrzebe zwierzen. Wybrala Ola. Prawie caly ten czas spedzili razem i to wtedy Mada musiala mu powtorzyc nasza rozmowe przy herbacie w Gongu. Byl tam z nami Wojtek Ligota, ale wyszedl nieco wczesniej. Mada spytala mnie nieoczekiwanie:
– Kim jest jego ojciec?
To bylo przeciez zupelnie blahe pytanie. Odpowiedz jednak nie od razu przeszla mi przez gardlo. Moze to spostrzegla.
– Czemu raptem? – usilowalem zbagatelizowac sprawe.
– Zawsze interesuja mnie koligacje rodzinne! – rozesmiala sie. – Widac mam to po swojej babce. Ona byla z domu Zamoyska.
– Jego ojciec jest kapitanem MO – odparlem troche uspokojony.
– Znasz go? – indagowala dalej i przez chwile podziwialem jej zdumiewajacy instynkt.
– Tak! – przyznalem.
– A jaka jest jego matka? – swidrowala Mada.
– Nie znam jej.
Potarla reka czolo i spostrzeglem blysk lakieru na jej paznokciach. Uczepilem sie tego.
– Mama widziala, ze polakierowalas paznokcie?
– Tak. Pozwolila mi. To prawie bezbarwna emalia.
Myslalem, ze przeszlo. Ale Mada siedziala ze sciagnietymi brwiami, skupiona. Zauwazylem, ze czai sie najwyrazniej. Rzeczywiscie tak bylo.
– Bywasz u Wojtka w domu? – zapytala i badawcze spojrzenie, ktorym mnie obrzucila, swiadczylo o tym, ze pytanie bylo przemyslane. Ze moja odpowiedz byla wazna. Zawahalem sie. Moglem sklamac, powiedziec, ze bywam, ze po prostu nigdy nie trafilem na matke Wojtka, ze… och! mozna dlugo ciagnac tego rodzaju klamstwa, jezeli raz sie zacznie. Nie mialem ochoty zaczynac.
– Uparta jestes – powiedzialem, zeby dostrzegla, jak malo jest sprytna – ale obiecalem sobie solennie, ze nigdy ci nie sklamie. Nie bywam u nich w domu.
Wydawalo mi sie, ze teraz zacznie pytac, bo juz mogla pytac, ja sam nadalem jej te prawa, a sobie obowiazek odpowiedzi. Czekalem.
– Nigdy nie byles mi tak bliski, jak w tej chwili… – powiedziala bohatersko odrzucajac wszystkie znaki zapytania, ktore ja osaczaly.
Zapewne te rozmowe powtorzyla Olowi, znekana niepokojem.
Olo wysluchal. Pomyslal. Przypomnial sobie Hieronima. Gdyby znal kogos innego z mojej klasy, sprawa mogla przybrac zupelnie odmienny obrot. A tu, akurat Hieronim, ktory od czasu wyborow do samorzadu klasowego zieje do mnie otwarta niechecia. Byl jedynym, ktory sie glosno i jawnie sprzeciwial mojej kandydaturze. I wlasnie do niego trafia Olo! Wlasnie jego pyta:
– Sluchaj, Hieronim! Jest u was taki i taki… co ty o nim wiesz?
– Niewiele wiem – odparl Hirek – przyszedl do nas w tym roku z innej budy, w ktorej nie dopuscili go do matury i z punktu zaczal sie rzadzic? A bo co?
I tu wiedziony rycerskimi intencjami Olo przekazal Hirkowi swoje poszlaki. I juz jest ich dwoch. Holmes i Watson. Plynie woda na mlyn Hieronima.
– Trzeba dotrzec do ktoregos z jego dawnych kolegow… – zastanawia sie Olo – ale jak? Przeciez tamci sa juz po maturze!
– A moze jest jeszcze jakis drugoroczny, ktory pokutuje w jedenastej? – zastanawia sie Hieronim.
Olo strzela palcami, juz ma w glowie caly plan. Tak to mniej wiecej musialo wygladac. Tak to sobie wyobrazam. Przez dwa ostatnie tygodnie stycznia Holmes i Watson zbierali informacje z miarodajnych zrodel. W tym samym czasie wszystkie moje sprawy ukladaly sie tak korzystnie, ze nie bylo rzeczy, ktorej ktokolwiek moglby sie czepic. Cholernie podobal mi sie facet, ktorym wtedy bylem! Facet z glowa i z nerwem. Czesto przygladalem mu sie z boku i sam sie dziwilem, ze to jestem ja. W kazdy drugi poniedzialek miesiaca zjawialem sie u kapitana. W drugi poniedzialek stycznia wyszedlem ze szkoly z Wojtkiem Ligota. Zwykle odprowadzal mnie do domu. Tego dnia w polowie drogi przystanal i niepewnie zapytal:
– Ty… sluchaj! Moze ja dzis wstapie do Piotra? Nie ma go w budzie od tygodnia…
– Bylem u niego. Ma swinke! – wyjasnilem mu po raz drugi tego dnia.
– A, swinke… taki stary chlop!… To moze ja pojde…
– Nigdzie nie pojdziesz! Odprowadzisz mnie i juz!
– Tak mowisz? – ucieszyl sie.
– Tak mowie!
Odprowadzil mnie pod sama brame komendy.
– No to czesc! – wyciagnal lape swoim zamaszystym gestem.
– Czesc!
Przytrzymal przez chwile moja reke i spytal:
– Marcin… ty lubisz mojego starego?
Po raz pierwszy od czasu naszej znajomosci Wojtek oficjalnie przyznal, ze wie o wszystkim. Od dawna bylem przekonany, ze wie, ale dopiero tym pytaniem wyjasnil rzecz ostatecznie.
– Bardzo lubie twojego starego! – wyskandowalem uroczyscie.
– Sie ciesze. On ze wszech miar godzien! – odparl po swojemu.
Jego stary siedzial za biurkiem, kiedy wszedlem do pokoju.
– No! Rozbieraj sie! – zawolal.
– U pana kapitana zupelnie jak u lekarza! Pierwsze slowa to zawsze: rozbieraj sie!
– Bede konsekwentny! Co ci dolega, moj chlopcze?
– Odrobine serce. Poza tym okay, panie kapitanie! Wyrabiam sie!
– Jak drozdzowe ciasto? – zazartowal.
– Mniej wiecej. Prawde mowiac, Wojtek mnie wyrabia!
Cieply usmiech zastygl na jego twarzy. Pokiwal lekko glowa.
– Przyjemnie, ze to dostrzegles…
– On jest w kazdym calu podobny do pana! W kazdym!
Podsunal mi krzeslo.
– Siadaj tu, blizej mnie. Nie lubie zalatwiac spraw zbyt oficjalnie. On jest podobny do mnie, to prawda, ale ja wroce do ciasta! Raz wyrobione ciasto rosnie samo. Jak z toba bedzie, Marcin? Mam ochote zdjac z ciebie ten obowiazek poniedzialkow. Czy czujesz sie dostatecznie wyrobiony!
– Dopiero teraz te poniedzialki zaczynaja mi sprawiac przyjemnosc, panie kapitanie. Nie… nie czuje sie wyrobiony!
Siegnal po papierosa i przygladal mi sie z zyczliwa ironia.
– W niczym nie przypominasz tego obrazonego mlodzienca, ktory jeszcze tak niedawno zjawial sie tu co miesiac, meldujac mi sucho: nic zlego nie zrobilem, panie kapitanie! Ciesze sie, kiedy patrze teraz na ciebie. Ale czy doprawdy nie masz zadnych klopotow? To byloby chyba nienormalne w twoim wieku!