Tomek w grobowcach faraon?w - Szklarski Alfred. Страница 63

*

U zbiegu Nilu Blekitnego z Bialym Egipcjanie zalozyli w 1823 roku miasto Chartum. Zrujnowane przez derwiszow Mahdiego, odbudowal w 1899 roku, a w nastepnych latach rozbudowal, Kitchner. Dlugie, poprzecinane licznymi przecznicami, pochyle ulice nosza przewaznie angielskie nazwy, ale spotyka sie tez tabliczki z nazwami arabskimi, greckimi, a czesto we wszystkich trzech jezykach jednoczesnie. Na zachodnim brzegu Nilu, niczym przeciwwaga dla europejskiego w swym charakterze Chartumu, lezy arabski Omdurman.

Grupa Polakow na krotko zatrzymala sie w Chartumie, glownie ze wzgledu na ekwipunek niezbedny do wyruszenia w glab kraju. Szczuply zasob finansowych srodkow i tak juz nadszarpniety przez pobyt w Egipcie sprawil, ze propozycja zakwaterowania, bardzo zreszta skromnego, w angielskich koszarach, zostala z wdziecznoscia przyjeta. W dwa dni po przyjezdzie, do skromnego pokoju, gdzie kwaterowali nasi przyjaciele, wpadl jak burza Gordon.

– Moi panowie! Moi panowie! – wolal entuzjastycznie. – Jade z wami! Jade z wami nad Jezioro Alberta!

– To ci niespodzianka – uradowal sie Nowicki.

– Kilka miesiecy temu otrzymalismy sygnal, ze dzieje sie w tamtym rejonie cos dziwnego. Potem przyszly inne, bardziej szczegolowe, ale i chaotyczne wiadomosci. Mowi sie o przemycie, rabunku na bardzo duza skale. Niedawno w dzungli napadnieto na misjonarza. Ktos takze twierdzi, ze organizuje sie tam grupa handlarzy niewolnikow. To oczywiscie przypuszczenia, ale gdy moj dowodca dowiedzial sie o panow wyprawie, polecil, by wam towarzyszyc i potraktowac to jak rekonesans.

– Kiedy zatem ruszamy? – rzeczowo spytal Smuga.

– Jesli jestescie panowie gotowi, to chocby jutro.

– Chetnie! Mamy juz potrzebny ekwipunek.

Gordon natychmiast przeszedl do omawiania konkretow:

– Tragarzy wynajmiemy w Rejaf lub Dzuba. Co prawda linia kolejowa z Chartumu do oazy EFObejd w Kordofanie nie zostala jeszcze wprawdzie oddana do uzytku [159] , ale mozemy dojechac pociagiem towarowym najdalej jak sie da, a w Kostii wsiasc na statek, o ile tylko uda sie nam go dogonic. Prosze sie nie martwic o transport. To biore na siebie. Pomoga nasi ludzie.

Pomoc przychodzila w najmniej oczekiwanym momencie. Dzieki niej wszystko moglo okazac sie latwiejsze niz przewidywali. Moze to przelamie zla passe? Czuli sie pokrzepieni i pelni energii. Nie na dlugo. Byli spakowani, kiedy spadlo na nich kolejne nieszczescie. Gwaltowny atak malarii powalil Sally. Sprowadzony przez Gordona lekarz orzekl, ze w jej wypadku zadna podroz nie jest mozliwa.

Mieli wiec wyruszyc w przygnebieniu, z nowym niepokojem w sercu. Choc przeciez zostawiali Sally w koszarowym szpitalu, pod fachowym okiem lekarzy i przyjazna opieka zony dowodcy placowki, ktora specjalnie o to prosil Wilmowski. A jednak zostawiali ja sama.

Pociag towarowy wlokl sie niemilosiernie przez pustkowie Kordofanu. Mial jednak te wielka zalete, ze chronil przed deszczem. Od marca bowiem az do pazdziernika trwala tu pora dzdzysta. Deszcz lal czesto i ulewnie. Nieraz towarzyszyly mu burze. Jedna z nich omal nie doprowadzila do katastrofy.

Okolo poludnia, gdy slonce siegalo zenitu, po wschodniej stronie nieba wzniosla sie powoli czarna sciana chmur. Ich brzeg wkrotce zabarwil sie bladoczerwono, choc slonce zoltym swiatlem probowalo rozproszyc zapadajacy nagle zmrok. Zerwal sie gwaltowny wicher, ktory z moca uderzyl w pociag. Wagony zaczely sie kolysac, przedmioty przesuwac z miejsca na miejsce, niczym na statku przy sztormowej pogodzie. Potezny wiatr lamal drzewa jak zapalki, co dostrzegli w swietle blyskawic, obejmujacych w posiadanie cale niebo. Przerazajacym grzmotom towarzyszylo wycie wiatru, ktory niosl ze soba masy czerwonego piasku, wdzierajacego sie do wnetrza pociagu. Gdyby pociag nie zatrzymal sie w pierwszej napotkanej kotlince, potezne uderzenia wichury przewrocilyby go po prostu jak papierowe pudelko. Wkrotce cala sciana lunal deszcz, a kiedy ustal, niemal natychmiast zapanowala przesliczna, tropikalna pogoda.

– Co to bylo? – spytal Nowicki, otrzepujac sie z czerwonego pylu.

– Tornado [160] – krotko odparl Gordon.

Wraz ze zmiana pogody pojawily sie ptaki. Obszar miedzy Chartumem a Kosti okazal sie bowiem prawdziwym ptasim krolestwem.

– Miejsce to upodobali sobie, zwlaszcza w porze zimowej, goscie z polnocy – objasnial Gordon. – Spotyka sie tu wtedy jaskolki, pelikany, derkacze, polnocne zurawie i bociany, ktore mieszaja sie z gospodarzami we wspanialej mozaice swiergotu i barw.

W Kosti dogonili parostatek, wedrujacy w gore rzeki. Nil rozlewal sie tu tak szeroko, ze czasami nie bylo widac drugiego brzegu. Jedyne urozmaicenie rowninnego terenu stanowily rzadko rosnace drzewa i lyse pagorki. Calym bogactwem zieleni kusila oczy tylko strefa przybrzezna. Od czasu do czasu widzieli tam hipopotamy i coraz wiecej krokodyli. Niepodzielnie panowalo jednak rzeczywiscie ptactwo. Prawdziwy raj dla mysliwych. Polowali wiec dla urozmaicenia posilkow.

Gordon odnosil sie do towarzyszy podrozy z rosnacym szacunkiem. Imponowal mu zwlaszcza Smuga, bardzo opanowany, znakomity strzelec. Nieco klopotu przysparzal niekiedy Nowicki, ktory zwykl dzialac troche za szybko. Kiedys ustrzelil kilka kaczek i zamierzal je zabrac, gdy wtem, jak spod ziemi, wyroslo przed nim kilku czarnych, dlugonogich dzikusow, uzbrojonych w prymitywne, dlugie dzidy. Grozac nimi marynarzowi, zabrali upolowane ptaki i zamierzali odejsc. Nowicki zarepetowal na to karabin i wystrzelil w gore. Tamci przycupneli, ale bynajmniej nie zamierzali oddac kaczek.

– Do stu zdechlych… krokodyli – zaklal marynarz. – Chudziaczki, oddajcie po dobremu, bo…

I znowu repetujac bron, zblizyl sie do Murzynow.

– Zaczekac! Zaczekac! – dobiegl go nagle glos Gordona.

– Dzieki Bogu! Uniknelismy nieszczescia! – powiedzial Brytyjczyk, wreczajac czarnym przyniesione koraliki. Ci chetnie oddali kaczki i obie grupy rozeszly sie, kazda w swoja strone.

– O co im chodzilo? – pytal, nadal zdziwiony i zaskoczony, Nowicki.

– Tereny nadrzeczne, ze wszystkim, co na nich spoczywa, naleza do poszczegolnych osob – wyjasnil Gordon.

– Tak, ale ustrzelilem te kaczki w powietrzu – marynarz nie dawal sie latwo przekonac.

– Niewatpliwie – odrzekl Gordon. – I wowczas byly niczyje. Ale podniosl je pan z ziemi, nalezacej do tych czarnych gentlemanow.

– Niech mnie kule bija, niczego sobie obyczaje – westchnal marynarz. – Wobec tego, jesli ukradne krowe sasiada i bede ja pasl na moim polu, to ona bedzie jego czy moja?

– Na kazdym kroku spotykamy sie w Afryce z takimi problemami – odpowiedzial na to Gordon. – To byli ludzie z plemienia Dinka. Zamieszkuja wschodnia strone rzeki i na okolicznych rowninach hoduja bydlo i otaczaja je czyms w rodzaju kultu. Mezczyzni maja swoje ulubione krowy, chlopcy przegladaja sie w kaluzach, by znalezc sposob na upodobnienie sie do tych zwierzat. Cene zony przelicza sie takze na sztuki bydla…

Nowicki nie mogl powstrzymac smiechu i po swojemu skwitowal rzecz dowcipem:

– Niejeden chetnie zamienilby zone na, przepraszam, poczciwa krowine. Mniej gada, a ile daje mleka!

Gordon rozesmial sie takze i kontynuowal:

– Narzeczona kosztuje czasem dziesiec i wiecej krow. Kobiety sa wiec w cenie. Nie moga jednak, jako nieczyste, zajmowac sie bydlem, przeto pracuja na roli. A co do panskiego zartu, to powiedzialbym, ze tu lepiej ukrasc komus zone niz krowe. Kobiete mozna bowiem kupic za bydlo, a kradziez krowy moze wywolac wojne…

– Chron mnie, Panie Boze, przed takimi konsekwencjami. Chyba juz lepiej nie bede porywal w tym kraju ani kobiet, ani krow – odrzekl marynarz. – Wiem, ze w Indiach istnieje kult krowy. O malo nie zostalem pobity, gdy chcialem kopniakiem potraktowac bydle, ktore rozlozylo sie na srodku drogi, ale tutaj…

– Wkrotce zblizymy sie do siedzib Szyllukow po zachodniej stronie Nilu. Ci czcza krowe, wierzac, ze urodzila wszystkich ludzi i zwierzeta. Nigdy nie zabijaja krow, chyba tylko chore albo z okazji jakiegos swieta. Bydlo stanowi dla tych ludzi warunek istnienia, nic wiec dziwnego, ze gdy zapanuje zaraza, w serce wkrada sie rozpacz.

Na takich rozmowach uplywal czas podrozy. Mijali czesto wsie Dinkow z kopulastymi, przypominajacymi ule chalupkami. Zdumienie budzili wysocy, chudzi jak szczapy pasterze, stojacy przewaznie nieruchomo, jak bociany, na jednej nodze, podparci dzida, nieodlacznym elementem stroju. Godzinami potrafili czuwac tak nad stadem, wieczorami rozpalajac ognisko z krowiego lajna, by odstraszyc drapiezniki i jeszcze bardziej dajace sie we znaki moskity.

Powoli zblizali sie do Faszody. Prawie calkowicie zniknely palmy daktylowe, a coraz liczniej pojawialy sie baobaby [161] , rozciagajace nad sawanna swe ogromne, rozlozyste parasole. Tuz przed Faszoda utkneli na mieliznie. Noc byla dosc mglista, chociaz ksiezyc przeswitywal przez warstwe chmur. Nagle z otaczajacego sitowia wylonily sie ciezkie lodzie z ludzmi, wysmarowanymi kolorowymi farbami.

– To Dinka w barwach wojennych – krzyknal Gordon.

Chwycili za bron. Ostrzegawcza salwa nie powstrzymala napastnikow. Wielu pasazerow wczesniej udalo sie na spoczynek i teraz dopiero, obudzeni krzykami i strzalami, wybiegli na poklad. Lodzie podplynely tymczasem zupelnie blisko i wszyscy poczuli uderzenia dzid w burte stateczku. Zaczeto pospiesznie przygotowywac obrone, gdy nagle, z przeciwnej strony uslyszeli nowe, bojowe okrzyki. Z przerazeniem ujrzeli nowa flotylle lodzi.

– Nastepna salwa, do nich! – ryknal Nowicki, biorac na cel roslego Murzyna w pierwszej lodzi.

– Stojcie! Nie strzelac! – zawolal Gordon. – To Szyllukowie, wrogowie tamtych. Trafilismy na wojne plemion.

– Pewnie o krowy – rozesmial sie juz znowu uspokojony Nowicki. Rzeczywiscie, Dinkowie ujrzawszy nieprzyjaciol, wymineli statek i rozpoczela sie walka. Wkrotce bedacy w mniejszosci Szyllukowie ratowali sie ucieczka, a przeciwnicy pognali za nimi. Podrozni odetchneli, ale do rana nie zmruzyli oka.

[159] Linie te otworzyl lord Kitchener 27 lutego 1912 r.


[160] Tornado – powstaje na skutek zderzenia wiatru zwanego hammatan, wiejacego od polnocy, i monsunu wiejacego z poludnia. Na pograniczu obu wiatrow wywiazuja sie straszliwe burze, zwane tornadami.


[161] Zastapienie charakterystycznych dla klimatu suchego, pustynnego, palm daktylowych przez baobaby oznacza zmiane klimatu na wilgotniejszy. Jest to rownoczesnie naturalna granica miedzy sahelem a sawanna.