Znachor - Dolega-Mostowicz Tadeusz. Страница 39
— Czy masz zamiar udzielic nam, Leszku, w prowadzeniu fabryki systematycznej i stalej pomocy?
— Tak, mamo. — Skinal glowa. — Ale pod pewnymi warunkami.
— Jakiez to sa warunki?
— Chce, mamo, ustabilizowac sie.
— Jak to rozumiesz?
— Zwyczajnie. Chce miec ramy swojej pracy, swoje kompetencje, slowem, swoje scisle okreslone stanowisko.
Pani Eleonora spojrzala nan nie bez zdziwienia.
— Jestes naszym synem.
— Czuje sie szczesliwy z tego powodu — uklonil sie z usmiechem — ale to nie precyzuje mego stanowiska. Widzi mama, lubie sytuacje wyrazne. Bardzo wyrazne. Pod wzgledem prawnym rowniez. Otoz dotychczas czerpalem z waszej kieszeni tyle, na ile na pewno nie zarobilem. Obecnie chce pracowac i chce miec pensje. Stala pensje. Nie proponuje wam, byscie mi oddali calkowity zarzad. Ale powiedzmy, powierzycie mi kierownictwo produkcji.
— Przeciez i obecnie nic ci nie stoi na przeszkodzie w...
— Owszem. Mozecie mnie uwazac za dziwaka, ale ja nie potrafie, nie chce, no i... nie bede pracowal inaczej. Wiem doskonale, co mi powiesz, mamo. Powiesz, ze jestem waszym spadkobierca, ze wszystko kiedys bedzie moja wlasnoscia i ze byloby smieszne branie posady w przedsiebiorstwie wlasnych rodzicow. Ale widzicie, do szczescia, spokoju ducha i do zadowolenia z siebie potrzebna mi jest osobista niezaleznosc. Musze miec prace swoja, stanowisko swoje i pieniadze swoje. I to jest moj warunek.
Pan Czynski zrobil nieokreslony ruch reka.
— Warunek troche dziwny, ale ostatecznie nie widze powodu, by uznac go za niedorzecznosc.
— Po co ci to? — krotko zapytala pani Eleonora, patrzac badawczo w oczy synowi.
— Czy nie wystarczy ci, mamo, jezeli powiem, ze to pragnienie samodzielnosci?
— Samodzielnosc mozna bardzo zle zuzytkowac.
— Zapewne. Ale przecie mozecie obwarowac sie zastrzezeniami. Na przyklad, jezeli zostanie stwierdzone, ze spelniam zle swoje obowiazki, ze produkcja jakosciowo lub ilosciowo spada, ze organizacja psuje sie, ze z mojej winy powstaja straty, macie prawo mnie usunac.
Pan Czynski zasmial sie.
— Mowisz tak, jakbysmy mieli zawierac formalna umowe.
— A dlaczegoz by nie? — Leszek udal zdziwienie. — Wyrazne sytuacje ulatwiaja stosunki. Chce byc zwyklym pracownikiem, takim jak pan Gawlicki czy Slupek. Oni maja kontrakty. Maja w tych kontraktach zastrzezone pobory, mieszkanie i premie. Nie widze racji, dla ktorej mielibyscie odmawiac mi takiegoz kontraktu.
Zapanowala cisza. Leszek czul, ze za chwile z ust matki znowu padnie pytanie: — Po co ci to?... Chrzaknal wiec i dodal:
— Obowiazkowym i sumiennym pracownikiem potrafie byc tylko w tym wypadku, gdy bede wiedzial, ze zobowiazalem sie do tego umowa. Inaczej latwo mi bedzie przypomniec sobie, ze jestem synem wlascicieli i ze ostatecznie moje zaniedbania czy prozniactwo latwo mi oni wybacza. Powinniscie sie cieszyc, ze dobrowolnie chce wziac sie w karby.
— Dobrze — odpowiedziala pani Eleonora w zamysleniu. — Zastanowimy sie nad ta sprawa.
— Dziekuje wam. — Leszek wstal, pocalowal matke w reke, ojca w czolo i wyszedl.
Nadrabial swoboda i dobra mina, lecz w duchu drzal na mysl, ze matka przejrzy jego zamiary i ze kategorycznie odmowi. Dlatego tez, by odsunac wszelkie podejrzenia, zaczal bywac w okolicznych dworach, odwiedzac nawet dalszych sasiadow, a po powrocie opowiadac nowinki i ploteczki z szczegolniejszym uwzglednieniem pochlebnych opisow wygladu roznych panien. Na rodzicach mialo to wywrzec wrazenie, ze stabilizacja, ktorej dla siebie pragnal, laczyla sie w jego planach z malzenstwem i ze wizyty maja na celu wyszukanie kandydatki na zone.
Do Radoliszek z Ludwikowa prowadzil na zachod bity trakt. Nadlozywszy jednak okolo dziesieciu kilometrow, mozna bylo dostac sie do miasteczka jadac na Bozyszki i Wickuny. Otoz Leszek, posunawszy przedsiewziete ostroznosci jak najdalej, odtad tylko tej drogi uzywal. Wprost do Radoliszek jechal tylko wtedy, gdy swoja bytnosc w miasteczku mogl usprawiedliwic potrzeba zakupow. I wowczas pedzil jak szalony, by urwac sobie dodatkowy kwadrans na dluzsza rozmowe z Marysia.
Za wzgledu na swoje studia w fabryce czesciej rozporzadzal teraz czasem po poludniu. Totez nieraz w sklepie spotykal znachora Kosibe z mlyna. Troche obawial sie tego powaznego brodacza o smutnych oczach i olbrzymich barach. Byl pewien, ze znachor patrzy nan niezyczliwie czy nawet groznie, chociaz Marysia zapewniala, ze jest to najlepszy czlowiek pod sloncem.
— Moze jest odrobine nieufny w stosunku do ciebie — mowila. — Ale sam jestes temu winien. Gdybys mi pozwolil zwierzyc sie mu z naszych zareczyn, jestem przekonana, ze polubilby cie od razu.
— To juz wole przezornosc — usmiechnal sie. — A na objawy jego sympatii gotow jestem poczekac. Niech strace! Spojrzala nan z wyrzutem.
— Leszku! To nieladnie, ze pokpiwasz z najzacniejszego czlowieka i z mojego wielkiego przyjaciela.
— Przepraszam cie, kochanie. Ale uwazam, wydaje mi sie, ze nie bardzo to odpowiednia lokata sentymentow dla ciebie. Moze ten znachor jest wzorem poczciwosci, moze nawet umie leczyc, w co nie zanadto wierze, ale przecie to prosty chlop. Co ci po przyjazni takiego prostaka?
Potrzasnela glowa.
— Co mi po przyjazni?... Widzisz, Leszku, ty masz rodzicow i nie wiesz, co to jest bys sierota. Tak nie miec nikogo, absolutnie nikogo. Wtedy kazda reka, wyciagnieta w nasza strone, kazda, chociazby najgrubsza pokryta skora chocby najbardziej spracowana, to skarb, wielki skarb. Nieoceniony skarb. Ty tego nie zrozumiesz!
— Alez rozumiem, Marysienko, rozumiem. — Leszek zawstydzil sie. — I niech mnie diabli wezma, jezeli nie wynagrodze temu poczciwcowi tego, ze te moja jedyna, moja najdrozsza... Przeciez ja go lubie.
Marysia opowiedziala mu, co obiecal jej znachor, gdy bala sie, ze utraci prace u pani Szkopkowej.
— Teraz widzisz, jakie on ma serce? — skonczyla. Leszek byl wzruszony.
— Tak! To wyjatkowa dobroc! Ale i my nie bedziemy gorsi. Niech tylko wszystko mi sie ulozy, ten czlowiek dostanie w Ludwikowie chalupe porzadna i dozywocie. Wiedz, ze kto ci kamyk spod nog usunie, juz ma zapewniona moja wdziecznosc. I zaraz przy pierwszym spotkaniu dam mu troche pieniedzy...
Marycha zasmiala sie.
— To ty go nie znasz. On w ogole pieniedzy nie przyjmuje. Przecie leczy przewaznie darmo. A poza tym powiedziales, ze to prosty chlop. Otoz wyobraz Sobie, ze ja mam co do tego powazne watpliwosci.
— Niby dlaczego?
— Czy ty wiesz, ze on, zdaje sie, zna jezyk francuski?
— No, mogl byc na emigracji. Duzo chlopow jezdzi na roboty do Francji.
— Nie! — zaprzeczyla. — Gdyby tak bylo, umialby mowic po francusku. Lecz on czytal, i to wiersze. Tylko nie zdradz sie przed nim, na milosc Boska, ze wiesz o tym.
— Dlaczego?
— Bo samo wspomnienie tego wywiera na nim takie straszne wrazenie! Jestem pewna, ze w jego zyciu jest jakas wielka tajemnica.
— Czyli przypuszczasz, ze jest to czlowiek inteligentny, ukrywajacy sie w chlopskim przebraniu?
— Nie wiem czy ukrywajacy sie. Przysieglabym, ze czlowiek taki jak on nie mogl popelnic nic hanbiacego i zmuszajacego do ukrywania sie. Ale on jest inteligentny. Zwroc uwage na wyraz jego oczu, na niektore ruchy, na sposob mowienia. Moze to moje przywidzenie, lecz gdy z nim rozmawiam, odnosze wrazenie, iz umyslowo on stoi znacznie wyzej ode mnie.
— Bywaja madrzy chlopi — zauwazyl Leszek i zamyslil sie. Po chwili zawolal:
— Mam! To jest bardzo prosty sposob. Zupelnie latwo mozemy wybadac go i stwierdzic, czy jest inteligentem, czy chlopem. Byle zrecznie go podejsc.
— Leszku! Ale ja za zadne skarby nie chce...
— Wiem, wiem! Ja tez nie mam takich zamiarow. Ani mysle wtracac sie w jego tajemnice, jezeli je w ogole ma. Chodzi mi tylko o sprawdzenie. Recze, ze sie nawet nie spostrzeze.
— Wszystko jedno. — Zrobila niezadowolona mine. — To nie jest ladne.
— Jak chcesz. Moge sie bez tego obyc — zgodzil sie Leszek.